Mówi się, że podstawą każdego artysty jest debiut – im bardziej szokujący i zadziwiający, tym lepiej. Ania Kuczyńska debiut ma już dawno za sobą, ale wciąż mam wrażenie, że każdą z jej kolekcji odbieram tak, jakbym widziała ją po raz pierwszy. I wstyd się przyznać, że o projektantce piszę pierwszy raz na tym blogu, chociaż w domu mam pokaźną kolekcję projektów sygnowanych srebrnym kółeczkiem.
Hotel Bristol w Warszawie, niczym legendarny Chateau Marmont w Los Angeles, stał się tym razem idealnym tłem dla najnowszej jesienno – zimowej kolekcji Ani. Już samo przejście przez hotelową kawiarnię, zaprojektowaną przez Otto Wagnera na początku zeszłego stulecia, wprowadzało w nostalgiczny, trochę zapomniany czas warszawskiej bohemy, która odwiedzała to miejsce w poprzednim systemie. Nie dziwi również dress code, który obowiązywał podczas pokazu – Bohemian Black. Doprawdy cudowny był to moment, zobaczyć wnętrze wypełnione ludźmi ubranymi tak samo, a jednak zupełnie inaczej. Bo czerń – co potwierdza pokaz projektantki – ma wiele twarzy.
„Lava” Ani Kuczyńskiej to kolekcja, w której znajdziecie odwołania do wszystkich poprzednich projektów jej autorstwa. Są seksowne mini z Piñaty, szmizjerki z Cattarrato, długości przed kostki i bufiaste rękawy z L’Avventury. W końcu sama czerń nie jest tu niczym nowym, po raz kolejny pojawia się jako pełnoprawna bohaterka, tym razem w formie tytułowej lawy (również na ubrudzonych nią dłoniach modelek i w postaci intrygującego gadżetu od Sadza Soap). W kolekcji L’Avventura przypomina o bezludnej wyspie, na którą trafiają bohaterowie filmu Antonionego. W kolekcji Stromboli przywołuje wulkan z którego zbudowana jest wyspa o tej nazwie, znajdująca się w archipelagu Wysp Eolskich. Lawa nie pojawia się tu jednak w swojej najbardziej płynnej, ognistej formie, jest już raczej zastygłą masą kształtującą krajobraz południowych Włoch. Stąd wybór ujednoliconej kolorystki w kolekcji, szlachetnej, lekko połyskującej czerni, grafitu, świetlistych szarości. Wśród sylwetek również kilka klasycznych dla Ani form: podwójne karczki, marszczone pumpy, koszule z bufiastymi rękawami, o których pisałam wcześniej, sukienki wiązane troczkiem, spodnie z podwyższonym stanem i to co kocham najbardziej: sukienki mini, zabudowane do granic możliwości, bez dekoltu, z dodatkowym materiałem udającym kołnierz, z długim rękawem. Tak bardzo – mimo oczywistych różnic – przywołujące na myśl stroje liturgiczne. W końcu pojawia się coś jeszcze, co statystycznego fana prostoty może zaszokować – motyw gwiazdek (gwiezdny pył?) i pasków. W obecności ultraseksownej bielizny zaprojektowanej przez Anię dla Le Petit Trou – jestem pewna – powodowała szybsze bicie serca nie tylko wśród męskiej części widowni.
O kolekcji „Lava” można by tak długo i namiętnie, bo jest po prostu piękna, wyważona i idealna do noszenia. Poza tym udowadnia, że Kuczyńska jest projektantką kompletną, co nie znaczy, że nie ma już nic więcej do pokazania. Wydaje mi się, że Ania sama sobie stawia co raz wyżej poprzeczkę i z łatwością ją przeskakuje. Jak można takim projektantom nie kibicować? Teraz więc pora cierpliwie czekać, aż ubrania pojawią się z sklepie stacjonarnym lub online i kupować, kupować, kupować…
Foto: Filip Okopny (materiały prasowe)
2 komentarze
Jest pięknie. Szkoda, że zdjęcia tego nie oddają, ciekawe, czy powstanie też kampania do Lavy. Oj chciałabym! 🙂
Byłoby naprawdę super zobaczyć tę kolekcję w kampanii. Trzymajmy rękę na pulsie, a nóż widelec się pojawi 🙂