Georgia O’Keeffe pojawiła się po raz pierwszy w mojej świadomości dość późno, bo dopiero podczas studiów. Kultura amerykańska nigdy nie interesowała mnie tak bardzo, jak ta europejska, dlatego – przykro mi to przyznać – nie zainteresowałam się również samą malarką. Jej nazwisko pojawiło się ponownie w zeszłym roku, podczas pokazu Ani Kuczyńskiej. Projektantka wymieniła ją jako jedną ze swoich inspiracji do stworzenia kolekcji. I tym razem nie dałam O’Keeffe szansy na zaprezentowanie się w pełniej okazałości. Kilka dni temu dała o sobie znać po raz kolejny i tym razem dość skutecznie. Zdjęcia jej hacjendy w miejscowości Abiquiu w stanie Nowy Meksyk wystarczyły, aby Święta Wielkanocne upłynęły mi pod znakiem twórczości i życia tej amerykańskiej malarki.
Urodziła się w 1887 roku w rodzinie o mieszanych korzeniach. Potomkowie matki byli związani z węgierską Wiosną Ludów i bohaterem tych wydarzeń Lajosem Kossuthem. Ojciec był irlandzkim farmerem, który w Ameryce poszukiwał lepszego jutra. Georgia dorastała w podróży, często zmieniając szkoły. Wydaje się jednak, że najważniejszy wpływ na jej talent miała nowojorska Art Students League i częste odwiedziny w galerii 291, prowadzonej przez Alfreda Stieglitza, znanego już wówczas fotografika. Dzięki pobycie w Nowym Yorku miała szansę poznać malarstwo Matisse’a i Picassa, a także rysunki i akwarele Auguste’a Rodina. Po epizodzie nowojorskim osiedliła się w Teksasie, skąd prowadziła intensywną korespondencję z Anitą Pollitzer. fotografką i sufrażystką. W 1915 roku Anita otrzymała od Georgii rulon z pokaźną ilością prac. Przyjaciółka pokazała go Stieglitzowi z galerii 291. Zachwycony pracami nieznanej mu wcześniej artystki, dołączył je do planowanej przez siebie wkrótce wystawy, nie pytając autorki o zdanie. Według niektórych źródeł O’Keeffe pojawiła się w galerii zdenerwowana i wzburzona, zażądała natychmiastowego usunięcia obrazów. Stieglitzowi udało się ją przekonać, aby prace pozostały, a przy okazji – silnie zauroczony zbuntowaną i dumną artystką – zaproponował jej wystawę indywidualną. Między dwojgiem, młodszą o dwadzieścia lat malarką i sławnym fotografem, bardzo szybko narodziło się uczucie, które przetrwało do końca życia. Była to para z pewnością jak na tamte czasy dość nietypowa; daleka od skandali, plotek. On był żonaty, ale rozstał się z żoną. Przez pierwszy tydzień, kiedy zamieszkał z Georgią razem, spali w osobnych pokojach. „Był mężczyzną i był ideą” – mówiła o Stieglitzu.
Sztuka Georgii O’Keeffe bazowała głównie na tematyce florystycznej. Mimo pozornej banalności kwiaty przyniosły jej sławę i komercyjny sukces. Swoje kosmetyczne imperium dekorowała nimi Elisabeth Arden. Świetnie pasowały do wnętrz art déco i do kwiaciarni. Służyły również jako tło dla reklam bielizny i perfum. Malowała głównie orchidee, żonkile, powoje i maki, zawsze z perspektywy motyla, z botaniczną precyzją, w niebywałym zbliżeniu, jakby zdjęcie wykonane były za pomocą makrofotografii. Zarzucano malarce nawiązywanie do anatomii kobiecej i nadmierny erotyzm. Ona sama mówiła o swoim malarstwie:
„Jeśli namalowałabym kwiat dokładnie tak jak go widzę – nikt nie dostrzegłby, co widzę, gdyż namalowałabym go tak małym, jakim jest w istocie. Zdecydowałam więc – namaluję to, co widzę, to czym kwiat jest dla mnie, ale namaluję go tak dużym, zaskoczę wszystkich czasem potrzebnym do obejrzenia go.”
Mimo wyraźnego sukcesu, Georgia O’Keeffe nie chciała być tylko wziętą malarką kwiatów. W czasie letnim opuszczała nowojorskie mieszkanie (za którym w gruncie rzeczy nie przepadała)i przeprowadzała się do Nowego Meksyku, do Taos, dalekiej od cywilizacji, spalonej słońcem ziemi Indian Pueblo. Kraj przemierzała samotnie, konno lub kupionym przez siebie samochodem. Kielichy kwiatów zastąpiła pustynia, zachody słońca na horyzoncie, rdzawe skały, gliniane kapliczki, ceglane domy i ich dachy. Tutaj zaczęła malować zbielałe kości zwierząt, krów, koni i baranów. Wszystkie ozdobione kwiatami, zawieszone na tle pustynnego krajobrazu. W 1940 roku kupiła własną posiadłość w Ghost Ranch, potem opuszczoną hacjendę w miasteczku Abiquiu. Tam osiadła na stałe po śmierci męża w 1946 roku. Zmarła w wieku 99 lat w roku 1986.
„Żyć tu – to właśnie jest szczęście. Jeśli myślę o śmierci, żałuję tylko, że nigdy więcej nie zobaczę tego pięknego kraju. Chyba, że Indianie mają rację i mój duch będzie tu wracał, gdy mnie już nie będzie”. To zdanie idealni oddaje dom malarki w Nowym Meksyku. Silne nawiązania do wnętrz modernistycznych, lat ’50, kominek, ściany z suszonej cegły wypalanej na słońcu, sufit utkany z gałęzi i desek, oparty na szerokich drewnianych belkach – to tylko kilka elementów typowych dla architektury Indian Pueblo, które malarka zaadoptowała we własnym domu. Znajdziecie tu mnóstwo elementów charakterystycznych dla samego malarstwa O’Keeffe: kości, kamienie (zbierała je z wielką pasją), wysuszone konary drzew, ceramika). Zachwyca mnie przede wszystkim spokój tego miejsca, kolory (biel, róż wymieszany z rdzawą czerwienią, brązy), w końcu spalony słońcem krajobraz nowego Meksyku widoczny z okien salonu, który przypomina mi sceny z westernów. Brakuje jeszcze tylko toczącego się krzaka, targanego przez wiatr. Wtedy byłoby tu już idealnie.
Zdjęcia wnętrza: Brittany Ambridge, portrety artystki pochodzą z różnych stron, m.in.: Muzeum O’Keeffe. Więcej prac Georgii O’Keeffe znajdziecie na moim Pintereście, a zdjęć domu w artykule AD Review.
Podczas pisania tego postu korzystałam z materiałów dostępnych na stronie muzeum artystki, a także z obszernego bibliograficznego artykułu „Kwiaty i czaszki” napisanego przez prof. Marię Poprzęcką, który ukazał się w magazynie Wysokie Obcasy 19.08.2003r.
4 komentarze
Ale cudowny dom. Może to głupie, ale trudno mi sobie wyobrazić, że został zbudowany? i urządzony tyle lat temu.
Prawda, wygląda naprawdę niesamowicie i tak bardzo współcześnie.
Te zdjęcia zdecydowanie mają coś w sobie 🙂
Zgadzam się 🙂 Ja w nich czuję klimat starych westernów 😉