Wyobraźcie sobie, że Wasza skóra to problem, którego nie da się rozwiązać. Nie dość, że sucha to wyjątkowo wrażliwa. Po każdej kąpieli, nawet nawilżona, płata Wam psikusa i wysycha w oka mgnieniu, pozostawiając wrażenie ściągnięcia i pieczenia. Czasem pieczenie przeradza się w ból, a czerwone plamki – niczym trądzik u nastolatka – sprawiają, że odechciewa wyjść się z domu. Latem nie ukryjecie przedramienia z wysypką, ani łydki z suchą skórą. Dermatologów zmieniacie jak rękawiczki. Z taką radosną atopią żyję od zawsze, bo jak się okazuje z niej się nigdy nie wyrasta. Dla mojej wyjątkowo suchej skóry szukałam już wielu idealnych kosmetyków. Testowałam najróżniejsze kremy, żele i płyny do kąpieli, które miały zdziałać cuda. Udało się to tylko kilku markom. Do jednej z nich z pewnością należy Phenomé, której Organic Concept Store miałam szansę odwiedzić na krótko przed świętami.
Ten weekend należał do wyjątkowo ciepłych i słonecznych. Po raz pierwszy więc w tym sezonie zaczęłam gorączkowo rozmyślać o wprowadzeniu kilku nowości do mojej garderoby. Wymarzone białe dżinsy już czekają na swój debiut, zapas koszulek w paski też jest wystarczający, a ulubione trampki miały już okazję zakosztować w cieplejszych dniach. Niby wszystko jest dopięte na ostatni guzik, szafa odświeżona, czeka na godzinę „0”. Podczas ostatniego buszowania po internecie okazało się, że są jednak takie marki, których nadmiar w mojej szafie, nie zasmuciłby mnie ani trochę. Ba, ich widok wzmocniłby poczucie, że do nowego sezonu jestem przygotowana jak należy. Ubrania, które za chwilę zobaczycie to rzeczy, w które możecie spokojnie zainwestować, bo nie dość, że sprawdzą się podczas obecnej wiosny, to traktowane z należytą uwagą, sprawdzą się również w przyszłym sezonie. Wiele z nich, już teraz, może przypisać sobie miano nieśmiertelnych klasyków. I co najważniejsze są to polskie marki, nie znajdziecie tych ubrań w żadnej sieciówce. Czytaj więcej…
Georgia O’Keeffe pojawiła się po raz pierwszy w mojej świadomości dość późno, bo dopiero podczas studiów. Kultura amerykańska nigdy nie interesowała mnie tak bardzo, jak ta europejska, dlatego – przykro mi to przyznać – nie zainteresowałam się również samą malarką. Jej nazwisko pojawiło się ponownie w zeszłym roku, podczas pokazu Ani Kuczyńskiej. Projektantka wymieniła ją jako jedną ze swoich inspiracji do stworzenia kolekcji. I tym razem nie dałam O’Keeffe szansy na zaprezentowanie się w pełniej okazałości. Kilka dni temu dała o sobie znać po raz kolejny i tym razem dość skutecznie. Zdjęcia jej hacjendy w miejscowości Abiquiu w stanie Nowy Meksyk wystarczyły, aby Święta Wielkanocne upłynęły mi pod znakiem twórczości i życia tej amerykańskiej malarki.
Te zdjęcia zupełnie nie oddają tego, jak piękna jest kolekcja ślubna Moons Varsovie. Trzeba ją zobaczyć na żywo, jak się układa na modelce (albo na sobie), jak płynie wraz z każdym ruchem ciała, jak miękkie i delikatne w dotyku są tkaniny, z których została wykonana. Eteryczna, ultra kobieca i bardzo romantyczna (czy tylko ja mam skojarzenia z Zosią z Pana Tadeusza?). To właściwie trzy elementy, które sprawiły, że zaczęłam przyglądać się kolekcji z zachwytem i radością, bo w końcu w Polsce można kupić suknię ślubną, która nie wygląda jak bazarowa beza.