Moje podejście do mody od zawsze było dość specyficzne, a to głównie dlatego, że nie lubiłam ani kobiecych sukienek, ani obcasów, ani zbytniego strojenia się. Jeśli miałabym przypisać swój styl do konkretnego ruchu młodzieżowego lub trendu, to stawiałabym się gdzieś w normcorze końca lat ’80 i początku ’90. Zawsze towarzyszyły mi dżinsy i białe buty, chinosy i skórzane kurtki, duże torby, koszule w stylu grunge zawiązane w pasie, plecaki. Nie zrozumcie mnie źle, to nie znaczy, że jestem chłopczycą bez stylu (normcore to ponoć brak stylu). Na to wszystko wpływ miała muzyka, osoby które poznawałam (najpierw w liceum, potem na studiach), trendy, polskie magazyny takie jak Twój Styl czy Elle. Od bardzo dawna głównych inspiracji dostarcza mi internet, a ostatnio – po raz który to już? – Pinterest. Lepszego źródła inspiracji nie znajdziecie, więc jeśli jeszcze Was tam nie ma to pora jak najszybciej nadrobić to niedopatrzenie. Wśród setek fotografii trafiła się ostatnio jedna, którą musiałam wcześniej przeoczyć, bo – wg późniejszych poszukiwań – pojawiła się w sieci ponad rok temu. Przedstawia dziewczynę w futrze w kolorze pudrowego różu, zarzuconego na sukienkę w stylu boho. Ta sukienka dała początek zainteresowania pewną włoską stylistką. To Aurora Sansone.
Jeśli śledzicie od dawna mojego bloga, z pewnością wiecie, że oprócz typowo skandynawskich (białych) mieszkań, na mojej liście architektonicznych słabości wysoką pozycję zajmują ich całkowite przeciwieństwa. Mój ulubiony czarny dom usytuowany jest najczęściej w środku totalnej głuszy, najlepiej w lesie, w niedalekiej bliskości od jeziora. Do niedawna byłam przekonana, że pewien domek letniskowy spełnia wszystkie kryteria idealnego miejsca do zamieszkania (ta otwarta przestrzeń, wielkie okna). Wysoko w moim rankingu oceniałam też wyjątkowo minimalistyczny drewniany obiekt, o którym niedawno pisał magazyn Living (znowu ta przestrzeń i te okna!). Wszystkie te miejsca – skądinąd urokliwe – przegrały z domem, które ostatnio odkryłam, przez przypadek, na stronie Home Adore.
Obiecałam sobie, że w tym roku nie będzie postu typowo prezentowego. Myliłam się – będzie, ale wyjątkowy, bo przeznaczony tylko dla mnie. Dla tych z Was, którzy poszukują czegoś wyjątkowego na ostatnią chwilę odsyłam do zeszłorocznych propozycji: prezenty w kolorze białym, czarnym (moje ulubione!) i dla patriotów. Większość odpowiedników znajdziecie jeszcze w centrach handlowych, które w tym roku (być może to tylko moje złudne wrażenie) nie są tak oblegane jak zwykle w okresie około świątecznym. Być może konsumpcjonizm przeniósł się na dobre do internetu, pozostawiając tradycyjne centra handlowe dla tych, którzy zanim kupią – muszą daną rzecz przymierzyć?
Pośród moich prezentów last minute znalazło się kilka rzeczy, które są moim marzeniem do zrealizowania w 2015 roku. Mowa tutaj o tych zdecydowanie droższych, których zakup będzie wiązał się z kilkoma miesiącami oszczędzania, ale – jestem pewna – wydanie tych pieniędzy wynagrodzi kilka miesięcy odkładania konkretnej sumy do świnki – skarbonki. Wśród prezentów również pozycje, które już mam, bądź za chwilę Święty Mikołaj zostawi mi je w skarpecie pod choinką.
Co więc znalazło się na mojej liście? Czytaj więcej…
Nie pamiętam momentu, w którym dowiedziałam się o istnieniu Robotów Ręcznych. Zakładam, że musiała to być jakaś nieznośnie zimna pora roku, bo projekty utkwiły mi w pamięci na długo jako te, które rozgrzewają. Najpierw jako przyjemne dodatki – bransoletki i czapki z pomponami, potem swetrzyska (dokładnie tak!) do noszenia i wtulania się w nie. Obecność marki na jednym z Fashion Weeków w Łodzi udowodniła, że Roboty to nie tylko projekty na mroźne wieczory, bo przełamując wszelkie schematy pokazały, że wełna świetni sprawdzi się również w czasie gorącego lata. Dziś macie szansę zobaczyć najnowsze projekty z kolekcji Eterknitty, przeczytać jak to się stało, że Roboty Ręczne skupiły się na wełnie, co to znaczy prowadzić rodzinną markę i w końcu, co wspólnego ma projektantka Marta Iwanina – Kochańska z agroturystyką. Zapraszam do czytania!