Moda

Dzika róża

11/18/2013
Nie wiem, czy macie podobnie, ale dla mnie (od dawna) istotą dobrej sesji wcale nie jest historia, która za nią stoi. Ba, historie zaczęły mnie nużyć i trochę irytować. To znaczy: miło jest pooglądać coś co ma swój początek i koniec, pokazuje między bawełną a jedwabiem coś więcej niż skrawek niebotycznie drogiego materiału. Z drugiej strony, jeśli śledzicie modę od dawna i kojarzycie niektóre kolekcje, zwyczajna sesja może nabrać zupełnie innego charakteru. To trochę tak, jakbyście pojawili się w dawno nieodwiedzanym muzeum. Kojarzycie styl i epokę obrazu, który podziwiacie, ale nie do końca pamiętacie kto stworzył to dzieło. Z ubraniami jest podobnie. Niektóre elementy kojarzycie z własnej szafy, ale wplecione w profesjonalną stylizację przywracają na myśl dawno nie widziane kolekcje. Szukacie w pamięci kto ją stworzył, gdzie po raz pierwszy wpadła Wam w oko, jak bardzo dawny trend jest obecny i świeży tu i teraz. Poniższą sesję, z australijskiego wydania magazynu Vogue, widziałam już kilka razy (pochodzi z numeru sierpniowego, można by rzec – archiwalnego). W Polsce przeszła niezauważona, na Pintereście wypłynie wraz z pierwszym śniegiem.
Na pierwszy rzut oka to zwyczajna sesja zdjęciowa dla magazynu: młodziutka (jakby lekko znudzona) modelka – debiutantka w trochę przydużych, niedbale założonych (czasem wręcz wciśniętych) ubraniach, wełniane skarpety i jedwabne sukienki, swetry, futerka, pognieciony płaszcz, skórzane rękawiczki. Nic specjalnego, a jednak przywołuje wspomnienia o kolekcji, którą Marc Jacobs stworzył w 2006 roku dla swojej własnej marki. W jego oczach nadchodząca zima jawiła się jako miks wełny, jedwabiu, koronek, tweedu, weluru i skór, zaakcentowanych cekinami. Materiały zarezerwowane na wieczór pojawiły się w wersji na co dzień, cekiny ozdobiły grube czapki,miękko opadające na ramiona, spódnice do kolan i sukienki, wszystko ułożone w najcieplejsze warstwy. Tegoroczna stylizacja jest jednak o wiele lżejsza, niż jej poprzedniczka sprzed 7 lat. To wszystko za sprawą kolorów i faktur: różu w wersji pastelowej i miękkich, wełnianych szarości przełamanych plamami ciemnej czerwieni. Zauważycie jeszcze dwa wspólne elementy, cichych, niedocenionych bohaterów każdej zimy – wełnianych skarpet i czapki. Te ostatnie urosną tej zimy do rozmiarów gigantycznego, wydłużonego kokonu skrywającego szczelnie rozwichrzone włosy. Zapowiada się ciepła zima, jak myślicie?
Wild Rose | Vogue Australia Sierpień 2013
 
Modelka: Holly Rose
Foto: Nicole Bentley
Stylizacja: Jillian Davidson
Włosy: Sophie Roberts
Make-Up: Victoria Baron
Foto via visual optimism 
Wnętrza

Dzika północ.

10/27/2013
Zanim o dzisiejszym mieszkaniu – trochę prywaty. Przez ostatnie kilka tygodni wyjątkowo zaniedbałam pisanie bloga. Dzięki Bogu ani przez chwilę nie pomyślałam o tym, żeby przestać go prowadzić, całkowicie zrezygnować, dać sobie spokój, odpuścić. Blog – jak to stwierdziła Kasia podczas naszego ostatniego spotkania – daje poczucie wolności, świadomość tego, że można wyrazić swoje zdanie na milion sposobów i zawsze znajdzie się ktoś, kto pomyśli podobnie. To jest bardzo budujące. I przede wszystkim motywuje do tego, żeby mimo przerwy wrócić do „stukania w klawiaturę”.
Co więc wybiło mnie z blogerskiego rytmu?
Otóż na horyzoncie pojawiło się moje pierwsze mieszkanie (tadaaam! Fanfary!). Zanim się do niego wprowadzę minie jeszcze trochę czasu, pewnie zmienią mi się koncepcje na jego urządzenie (mało prawdopodobne, ale nigdy nie mów nigdy). Przez najbliższe miesiące czeka mnie urządzanie i dopieszczanie moich 40m2, w miarę postępowania prac będę starała się pokazywać Wam co nieco, zdradzać moje inspiracje. Może komuś też one pomogą. Ta idea oczywiście nie pojawiła się znikąd. Przez ostatnie miesiące obserwowałam poczynania Segritty i kibicowałam jej wirtualnie, aby efekt był taki jaki sobie zaplanowała. Urządzenie mieszkania to ciężka, ale jedyna w swoim rodzaju praca. Daje ogrom satysfakcji i masę zmęczenia.

Dlatego dziś, w ramach poniedziałkowego postu mieszkanie, które ostatnio wpadło mi w oko. Na pierwszy rzut oka nie zobaczycie tu nic nowego: biel, czerń, szarości przełamane matowym złotem, krzesła z giętego drewna, biała kanapa i jasna, bielona podłoga (która w zależności od padającego światła przybiera inny odcień). Przyjrzyjcie się jednak uważnie, wśród skandynawskich klasyków pojawiają się elementy rodem z dzikiego zachodu. Pierwszy wpada w oko pokaźny plakat kowboja w kapeluszu, chwilę potem klosz z ukrytym wężem (przerażający, bo wygląda jak prawdziwy!), w końcu skórzany fotel, drewniany stół w kuchni, miedziane patelnie, imbryk z epoki. Niby niewielkie i mało zauważalne dodatki, a jednak tworzą zupełnie odrębny (również geograficznie) klimat tego mieszkania. To naprawdę wielka sztuka umieć w klasyczne wnętrze wpleść oryginalne dodatki, zarezerwowane najczęściej dla zupełnie innej stylistyki. Właścicielom tego mieszkania udało się to bezbłędnie. Chociaż z węża pewnie bym zrezygnowała 🙂 

Foto: Svenska Maklarhuset
Moda

Być jak Jane Eyre.

10/14/2013
W większości książek poruszających tematykę mody znaleźć można rozdział lub chociażby wzmiankę na temat inspiracji, które pchają projektantów do tworzenia takich a nie innych kolekcji. Wśród nich na pierwszym miejscu zdaje się plasować szeroko pojęta sztuka. Jednych oczarowują obrazy, innych architektura i wszystko co z nią związane, jeszcze innych grafika użytkowa, dekoracja wnętrz. Modzie do sztuki najbliżej, może dlatego, że obydwie operują podobnym językiem. Dzieli je przeznaczenie, chociaż patrząc na niektóre wymyślne i nie nadające się do noszenia ubrania zaprojektowane przez samozwańczych dizajnerów, zaczynam się zastanawiać czy niektórzy nie posunęli się za daleko w swoich artystycznych inspiracjach.
Na kolejnym miejscu zdaje się plasować film (przez niektórych uważany za „najważniejszą ze sztuk”). To trochę tak, jakby powielać to co już w modzie znane i okiełznane, rzadko kiedy szokuje, raczej utwierdza w przekonaniu, że to już było i potrafi wrócić w odmienionej wersji.
W końcu trzecia inspiracja – literatura*. Zastanawiam się, kiedy ostatnio widziałam kolekcję lub sesję, która tak pięknie oddawałby atmosferę książki i nawiązywała do strojów z epoki, a jednocześnie przemycała wszystko to co współczesne i dobrze znane. Od razu nadmienię – ta sesja nie koniecznie od razu Wam się podoba, ja też patrzę na nią z lekkim zdziwieniem i zaskoczeniem. Przyzwyczajona do czerpania dosłownych inspiracji, tutaj widzę zadziwiająco spójny misz-masz. Marco d’Amico sfotografował dla magazynu Vogue Italia współczesną Jane Eyre, bohaterkę powieści Charlotte Brontë. Jane wystylizowana przez Marca Grisolię daleka jest od osieroconej, wycofanej dziewczyny z książki. Pierwsze co uderza to skromna, ale strojna aparycja, skąpana w jedwabiach i żorżetach, które wyszły m.in. spod igły marki Giles. Wśród kropek, pasków i abstrakcyjnych wzorów znalazło się miejsce dla neonowych dodatków i równie soczystego makijażu. Zachwycają pomarańczowe usta (moje ulubione ostatnio), intensywny róż okularów, żółte elementy na torebce, morska marynarka.
O bohaterce książki przypomina tylko stylowe upięcie, porcelanowa cera, spokojny wyraz twarzy modelki. Czasem mam wrażenie jakby zmieniała się w postać z niderlandzkiego obrazu (ostatnie zdjęcie): majestatyczna, zimna, niedostępna. Moda potrafi się najpiękniej inspirować, zresztą zerknijcie sami.
Foto: Marco D’Amico
Stylista: Marco Grisolia 
Make-up & włosy: Antonio Ciaramella
Paznokcie: Sandra Campos
Modelka: Margarita Babina
*Ilu projektantów, tyle inspiracji. Z chęci nakreślenia tematu autorka pozostawia sobie możliwość rozwinięcia go w niedalekiej przyszłości i skupia się tylko na trzech wybranych.   
 
Foto: Fashionising
Moda

Hermès A/W 2013/14

09/24/2013
Mariacarla Boscono nigdy nie należała do moich ulubionych modelek. W ogóle Włoszki na wybiegach rzadko kiedy wpadają mi w oko. Zakładam, że to wina ich opalonej cery, ciemnej oprawy oczu i świadomości, że mieszkanka Półwyspu Apenińskiego powinna być kobietą z krwi i kości, z pięknie zarysowaną talią, dużymi biodrami, burzą loków .Współczesne Włoszki są jednak nieco inne. Mimo wszystko przeważa model wysokiej, dobrze zbudowanej dziewczyny w dżinsach i skórzanej kurtce, z wyprostowanymi włosami, na obcasie 12 cm (który Włosi nazywają „tacco dodici”). Są też zupełne przeciwieństwa, które po okresie studiów dążą jednak do dobrze ubranego i zadbanego ideału. Najpiękniej Włoszki wyglądają po 35 roku życia, świadome swojego ciała, z określonym stylem i w miarę zasobnym portfelem.
Maria Carla jest jak na włoskie standardy dość osobliwym przypadkiem. Jej pochodzenie zdradzają chyba tylko kruczoczarne włosy i dość mocne, ciemne rysy, typowe dla obywateli południowej Europy. Trzeba jej jednak przyznać jedno: od 1997 roku regularnie pojawia się na wybiegach, w kolorowych magazynach, na okładkach takich tytułów jak Vogue, Harper’s Bazaar, Marie Clair, Elle, w kampaniach Diora, Givenchy i Alberta Feretti. Jej kariera zdaje się nie mieć końca. Teraz pojawiła się w najnowszym katalogu marki Hermès, dla której wystąpiła kilka lat temu w mojej ulubionej kampanii z jakiem w tle (pamiętacie to zdjęcie?). To już nie ta sama dziewczęca Boscono, która siłowała się z wysokogórskim zwierzęciem objuczonym skórzanymi torbami. Katalog ma w sobie coś z surowego i minimalistycznego klimatu COS’a: proste, nieskomplikowane pozy, szlachetne materiały zatrzymane w kadrze na nieruchomej modelce, kontrastujące (tylko pozornie) widoki ośnieżonych gór. Wszystko to układa się w jakąś szlachetną i wysublimowaną całość. Nic, tylko się zachwycać i inspirować. Jak Wam się podoba?
Foto: The Fashionography