Wnętrza

Koniak

07/01/2013

Przeczytałam ostatnio na portalu NaTemat o istnieniu profesji, mogłoby się zdawać w Polsce niepotrzebnej, chociaż dość istotnej na rynku nieruchomości, a w naszym kraju po prostu niewykorzystywanej. Home staging to nic innego jak dekorator wnętrz, który przygotowuje nasze cztery kąty na sprzedaż. Wg. powyższego artykułu jest to zawód nie tyle intratny, co słuszny, bo zmienione nie do poznania mieszkania, sprzedają się niczym świeże bułeczki. Abstrahując już od ceny za taką usługę, patrząc na to co dzieje się na takich serwisach jak gratka, gumtree czy inne allegro, Polacy niechętnie korzystają z tego typu usług. Inaczej ma się sytuacja zagranicą. W USA dekorowanie wnętrz przed sprzedażą to coś zupełnie normalnego. Wiadomo, że przyszły właściciel i tak zmieni je w sobie tylko wiadomy sposób, ale pokazanie najlepszych stron aranżacyjnych danego wnętrza jest dla niego najlepszą reklamą. Moim absolutnym ideałem, jeśli chodzi o sprzedaż nieruchomości, są oczywiście strony skandynawskie (tutaj głównie Szwedzkie, z których ochoczo korzystają blogi wnętrzarskie). Dzisiejsze mieszkanie to jeden z wielu przykładów aranżacji przed sprzedażą. Ilość detali jest tu wprost proporcjonalna do wielkości mieszkania (79m2, 3 pokoje z kuchnią). Nie przytłaczają, a nadają charakteru poszczególnym pomieszczeniom. Poza tym totalna biel panująca w mieszkaniu przyjmie najbardziej udziwnione dodatki. I tak zobaczycie poniżej meble w kolorze starego, ale aromatycznego koniaku, kilka czarnych elementów, będących przeciwwagą dla chłodnej, ale błyszczącej bieli i kilka bogato zdobionych tapet (ta w przedpokoju wygląda fantastycznie!). Nie mogło zabraknąć zapalonego kominka w kaflowym piecu i kilku drewienek do podtrzymania ognia. W końcu minimalistycznych plakatów z typografią i origami, miękkich poduch, rozłożonego pledu i książki zachęcającej do zrelaksowania się w pokoju z tapetą imitującą drewniane drzwi. Reasumując: jest tu wszystko czego potrzeba, żeby zachwycić się tym mieszkaniem. I kupić, oczywiście. 🙂
Foto: Alvhem
Dobre bo polskie, Moda

WishList #22: Borska

06/29/2013

Z ubraniami Izy Borskiej po raz pierwszy zetknęłam się na korytarzu w pracy. Była to przyjemna, mięsista sukienka, którą podczas jednego z licznych targów kupiła sobie moja koleżanka. Jako, że mam szczególną słabość do tego typu sukienko – tunik pomyślałam, że warto co nieco się o autorce tego projektu dowiedzieć. I oczywiście zapomniałam o niej, podczas natłoku codziennych spraw. Po raz drugi natrafiłam na ubrania Borskiej podczas jednego z press dayów na którym spotkałam Milenę z bloga Milles of Fashion. I znów oczarowała mnie szara, prosta tunika z podwiniętymi rękawami z dresowego (?) materiału, więc jeszcze tego samego dnia zaczęłam przeglądać jej projekty na facebooku.

I cóż można o nich powiedzieć? A chociażby to, że są proste i uniwersalne, ale na pewno nie nudne. Przyglądając się im bliżej dostrzeżecie niewielkie detale, elementy, które sprawiają, że proste tuniki nabierają zupełnie nowego i przyjemnego wykończenia: wydłużona linia ramion, geometryczne rękawy (bufiaste, z przeszyciami), bluzki z dłuższym tyłem, w końcu tuniki z kieszeniami odciętymi powyżej linii bioder (rewelacja!) i proste sukienki z materiału pokrytego wzorkami, przypominającymi barokowe tapety. I co nie jest tak oczywiste: wszystko w przystępnych i ludzkich cenach. Poniżej kilka zdjęć z kolekcji „Coy”, którą w całości możecie obejrzeć na facebooku projektantki. Podobają się Wam te ubrania? Bo mi bardzo!

foto – Karolina Miądowicz photography | muaKarolina Zgoła, wizażysta-stylista | modelka – Dominika Pułapa (Moss Model Management)
Moda

Antonio Marras Resort 2014

06/25/2013

Antonio Marras – jego po prostu nie można nie kochać. A nawet jeśli nie ma się o nim konkretnego zdania, wystarczy zerknąć na projekty jakie przygotowywał dla marki Kenzo. To tak jakby wziąć wszystkie kwiaty z zielnika skrupulatnie zbieranego w podstawówce i przenieść go na tkaniny. W autorskich projektach Marras idzie jednak o krok dalej. Ukwiecone łąki zamienia na przydomowe ogródki pełne słoneczników, róż i stokrotek. Dodaje do nich kratkę z piknikowego obrusu i marynarskie paski we wszystkich kolorach tęczy (buty również nie są ich pozbawione, np te).

Kolekcja resortowa (przejściowa między sezonami zimowym i wiosenno – letnim) na przyszły rok spodobała mi się tak bardzo, że musiałam ją tu dzisiaj umieścić. Jest w niej wszystko co w projektach Marrasa najlepsze i najciekawsze. To taka torebka z najpyszniejszymi cukierkami – znajdziecie tu wszystkie smaki, wszystkie rodzaje kolorów z kilkoma czekoladowymi klasykami pozwalającymi na wzięciu oddechu od tej słodkiej ferii barw. W końcu lookbook kolekcji, pozornie tylko przyprawia o zawrót głowy. Idea wklejenia modelki do kolażu przypomina mi trochę moje zabazgrane zeszyty w których wklejałam ulubione zestawy z gazet. Czasem jeszcze brakuje mi tej popołudniowej rozrywki, ale od kiedy przestałam kupować większość modowych tytułów, szkoda mi ciąć te, które uważam za wybitnie wartościowe w mojej pokaźnej kolekcji. Wracając do Marrasa…gdybym tylko mogła pozwolić sobie na zakup jego projektów, te ubrania od razu znalazłyby się w mojej szafie. Chociaż nie, nie w mojej szafie – na mnie!

Foto: TrendCouncil
Moda

SandaLove

06/19/2013

W końcu mogę przestać narzekać na pogodę i założyć ulubione odkryte buty. Sandały – bo to one będą bohaterem dzisiejszego wpisu – mają tyleż samo zwolenników, co przeciwników. Jedni uważają je za szczyt marzeń dla stopy, powiew wolności i luzu. Inni patrzą na nie niechętnie doszukując się kiczu (ze skarpetką w tle) i braku elegancji. Osobiście nie wyobrażam sobie wysokiej temperatury za oknem i zamkniętego obuwia na stopie. Nie jest to, rzecz jasna, odosobniony i  nowy pogląd. Wiedzieli już o tym prawdziwi prekursorzy wygodnych sandałów – Rzymianie w czasach antycznych nosili kilka ich rodzajów, zawsze jednak wykonane ze skóry, wiązane wokół kostki. Dzisiejsza nazwa wywodzi się zresztą od ich najprostszej formy, tzw. sandalia to nic innego jak lekkie sandałki domowe, na które składała się prosta podeszwa i rzemyki do przewiązywania na stopie.

A co nosimy dziś? Obecnie mamy chyba wszystkie możliwe rodzaje sandałów do wyboru: od płaskich, mieniących się tysiącem barw, po te wyższe lekko zabudowane i najwyższe, na niebotycznych szpilkach (pisałam o nich w tym poście). W dzisiejszym wpisie pokażę Wam kilka moich ulubionych modeli. Płaskich, kolorowych, będących miksem między sandałami i japonkami. Te ostatnie czasem potrafią dać w kość, dlatego zawsze mam w torbie zapasową parę bez udziwnień. Podstawa w mojej szafie – od lat – to białe lub złote LesTropeziennes. Zobaczyłam je kiedyś (bodaj w 2008 roku) na nieistniejącym już blogu Latającej Pyzy i od tamtej pory towarzyszą mi każdego lata. To jedne z najwygodniejszych sandałów jakie kiedykolwiek miałam. Nie zastąpią je nawet najbardziej miękkie, gumowe „hawajanasy”.  
1. Les Tropeziennes | 2. Ras | 3. Best Mountain | 4. Carmen Steffens | 5. Ravel | 6. Les Tropeziennes | 7.8.9. Zara