Wnętrza

Biel Pauliny

12/10/2012
Wśród powiedzeń ze słowem „dom” istnieje kilka, które powtarzam zawsze wtedy, kiedy akurat nadarzy się najodpowiedniejsza okazja. Od typowych „czym chata bogata tym rada”, po całkiem zabawne „wolnoć Tomku w swoim domku” i „nie mów nikomu co się dzieje w domu”. Dom to jednak  nie tylko przyjemna skarbnica polskich przysłów, ale przede wszystkim nasza wizytówka. Zawsze z przyjemnością oglądam mieszkania osób związanych z konkretną branżą. Niesamowite mieszkania mają architekci i artyści, dekoratorzy wnętrz, właściciele sklepów i marszandzi. Jednak te, które podobają mi się najbardziej należą najczęściej do stylistów i projektantów, a czasami do zwykłych ludzi, dla których stworzenie ciepłego i przytulnego mieszkania od zawsze było  czymś ważnym. Poniższe mieszkanie należy do jednej z takich osób: holenderskiej stylistki i fotografki Pauliny Arcklin, mieszkającej na stałe w Helsinkach. Mieszkanie, idealnie białe, wręcz sterylne, jest kolejnym dowodem na to, że biel nie musi być zimna i smutna, ale niezwykle przytulna i przyjemna w odbiorze. Co sprawia, że nie odbieram go jako kolejnego, inspirowanego szpitalnym wnętrzem   mieszkania z północy Europy? Odpowiedź jest banalna: detale. Od „rogatych” dekoracji na ścianie, przez (moje ukochane) łosie na poduszkach, po wszechobecne litery. Biel przełamana jest srebrzystą szarością, nawet komputer właścicielki idealnie komponuje się z przestronną kuchnią. A ona sama? Aż dziwne, że Paulina Arcklin ubiera się tylko na czarno, jakby na przekór swojemu mieszkaniu i pracy, bo jej zdjęcia są niezwykle kolorowe i żywe. Sama przyznaje, że dzięki tak spokojnemu wnętrzu zdecydowanie łatwiej o nowe, kreatywne pomysły. 

Wśród dzisiejszych inspiracji, oczywiście motyw przewodni mieszkania fotografki – litery. Na ubraniach i dodatkach. Aż dziwne, że często w ogóle ich nie zauważam. Kurtkę UEG, gdyby nie zima, nosiłabym codziennie. Zdecydowanie – polecam!

1. Poduszka „&” – Zincdoor; 2. bransoletka ze stali szlachetnej „Calm” – US; 3. kurtka z tyweku – UEG (Water); 4. skórzana torebka z wytłoczonymi literami – Barbara Rihl; 5. kubek – Magda Barcik; 6. perfumy LIU – Guerlain; 7. zegarekMarc by Marc Jacobs; 8. plakat – MM House Design; 9. bluza „LOVE” – Tillys.com



Foto: polyvore by me/ Jukka Rapo
Moda

WishList#17: Leo Print

12/04/2012

Wzór w panterkę kojarzył mi się od dawna z czymś w średnim guście i dość ryzykownym w zestawieniu z innymi wzorami. Oprócz typowych skojarzeń (wschód Europy, białe kozaczki, Stadion Dziesięciolecia), był też dla mnie chlebem powszednim: rodzicielka kupowała nagminnie bluzki w panterkę i z radością prezentowała mi swoje łowy pozując w co raz to nowych konfiguracjach i zestawach. Na ten trudny wzór zwróciłam uwagę spędzając miło kilka lat we Włoszech. Tam panterkowi amatorzy czerpali garściami z tej „modowej” abolicji racząc mnie zestawami tak absurdalnymi, że aż zachwycającymi. Potem Roberto Cavalli stworzył kilka fantastycznych kolekcji, przemycając ten wzór w kombinacjach godnych mistrzów włoskiego baroku. Okazało się bowiem, że ta kiczowata, pospolita panterka może prezentować się pięknie i stylowo. I kiedy już wszyscy o niej zapomnieli, okazało się również, że cały czas można doszukać się jej na blogach z modą uliczną. Najprościej połaczyć ją z klasyczną czernią i brązem w odcieniu czekolady, rasowe fashionistki – takie jak eks naczelna francuskiego Vogue’a Carine Roitfeld – zestawiają ją z bardziej odważnymi kolorami, np. fioletem. Patrząc na te zdjęcia zastanawiam się: to jak w końcu jest z tą panterką? Tak czy nie, hit czy kit, warto czy nie warto? Trudny wybór. Osobiście stawiam na małą panterkę do ręki, albo pod pachę, na wersję odzieżową chyba muszę jeszcze trochę poczekać.

1. Mała torebka – D&G; 2. torebka z łańcuszkiem – Valentino Garavani; 3. mistrz obuwia w wersji torebkowej – Christian Louboutin; 4. torebka w kształcie walca – Antonio Marras
Foto streetstyle: stylesight.com; waynetippetts.com;  the street muse.

 

Moda

Red on Red

11/29/2012
Są takie połączenia kolorystyczne, których z reguły nie noszę: róż + pomarańcz, bo kiedyś wszyscy go nosili; baby-blue + majtkowy róż, bo niektóre kolory lepiej ukrywać i…czerń + czerwień. To ostatnie połączenie było dla mnie od zawsze trochę nudne i zachowawcze. Każda gazeta, która sili się na „doradztwo modowe”, epatuje nim w swoich zestawach, jakby czerwień wyglądała dobrze tylko przygaszona przez mroczną czerń. I faktycznie bywają momenty, kiedy tak zestawiona wygląda fenomenalnie. Nie, to wcale nie znaczy, że nagle zmieniłam zdanie i pokochałam połączenie tych dwóch kolorów, ba pokochałam coś innego – czerwień założoną na czerwień przełamaną przez czerń:) Nie pamiętam już gdzie znalazłam poniższe zdjęcie, które zainspirowało mnie do napisania dzisiejszego postu, ale wiem, że od tamtej chwili zaczęłam uważniej przyglądać się tej gorącej barwie. W zestawie poniżej podoba mi się też coś jeszcze: zupełnie nieoczywisty kolor butów (złoty? lekko pozłacany róż?), który sprawia, że wszystkie barwy przestają być takie napuszone i eleganckie, a całość zmienia się w coś lekkiego i codziennego, typowego, ale w dobrym guście.

Czytaj więcej…

Moda

Ikona stylu: Inès de La Fressange

11/20/2012

Dla większości osób, które modą interesują się okazjonalnie, nazwisko Frassange może co najwyżej kojarzyć się z dobrym winem musującym lub jakimś francuskim baronem straconym na gilotynie w czasie Rewolucji Francuskiej. Od czego ma się jednak blogi, które przybędą z pomocą i i poprowadzą przez nieznane zakamarki modowego(modnego) światka? Inès de La Fressange, bo to ona jest bohaterką dzisiejszego wpisu, to żywa ikona i legenda modelingu, wyrocznia stylu dla setek kobiet na całym (?) świecie, w tym dla lubianej przeze mnie Garance Dorè. Ja jednak mam z Inès problem – nie kupuję jej przepisu na życie we francuskim stylu. W ogóle nie kupuję takiego stylu, bo zawsze uważałam, że to Włoszki mają więcej wyczucia i klasy niż ich francuskie koleżanki (wybaczcie, kilka lat w słoneczniej Italii zrobiło swoje). Do mojego rozczarowania dołączył też post na the Fashion Spot, gdzie oprócz całkiem zgrabnych stylizacji, Inès była ubrana tak sobie. Z drugiej strony jednak podziwiam jej determinację i konsekwencję, jej uwielbienie dla paryskiego stylu i hołdowanie mu na każdym kroku.

Kim więc jest Inès? I czemu zawładnęła umysłami dziewczyn, które przeczytały jej poradnik „Paryski szyk”?

Inès de La Fressange (a tak naprawdę Inès Marie Letitia Églantine Isabelle de Seignard de La Fressange) urodziła się w 1957 roku na południu Francji. Córka markiza i modelki, często w wywiadach wspomina swoją miłość do złotych pantofelków, których nigdy nie mogła mieć. O dziwo, jako dziecko nosiła tylko i wyłącznie – szyte na zamówienie – futerka z łasiczek. Pracowała jako modelka (przez lata była kojarzona z Chanel, brała udział w kilku kampaniach marki, współpracowała też z Lagerfeldem), jest ambasadorką legendarnej francuskiej marki Rogier Vivier, twarzą L’Oreal, autorką biblii fashionistek i współautorką własnej biografii, napisanej przez Marianne Mairesse, o wdzięcznym tytule „Zawód: Manekin”. Kilka lat temu magazyn GQ uznał ją i jej partnera Denisa Olivennesa za jedną z 25 najbardziej wpływowych par na świecie (!). Jej styl określiłabym jako poprawny i wygodny: najczęściej zobaczycie ją w dżinsach i baletkach, z narzuconym na ramiona klasycznym płaszczem, torebką z krótkim paskiem lub kopertówką. W tej pozornej banalności jest zawsze perfekcyjna i prawdziwa. Jakby na każdym kroku chciała potwierdzić swoje własne słowa: „Nie ubierajcie się dla przyjaciółek, ale dla własnej satysfakcji: noście to co sprawia, że czujecie się dobrze”. Patrząc na jej zdjęcia, nie trudno się z nią nie zgodzić.

I jeszcze coś w stylu Fressange.

Czy tylko mi się wydaje, czy ten zestaw:

1) idealnie przypomina te, które nosi naczelna francuskiego Vogue’a,

2) leżałaby dobrze na każdej z nas? 😉

1. Wełniany płaszcz – Weekday, 2. pasek – H&M; 3. „wężowa” torebka – Stella McCartney, 4. białe dżinsy – Tory Burch; 5. balerinySee by Chloe’; 6. kaszmirowy szal – Zadig et Voltair; 7. srebrne kolczyki – Chanel; 8. klasyczne okulary – Ray Ban Wayfarer