Polscy twórcy mody i designu w jednym miejscu? Czemu by nie! O Showroomie słyszał już zapewne każdy, kto choć raz miał styczność z rodzimym wzornictwem. Ściegi ręczne, Mustache Yard Sale, Need for Street mają w sieci mocnego konkurenta w postaci prężnie rozwijającej się platformy skupiającej niezależnych twórców. Nie oszukujmy się – zakupy w sieci są przyjemne. Wystarczy tylko znać swoje wymiary i klikać do woli. Ubrania dla każdego, biżuteria w ilości zaskakującej, akcesoria, meble, lampy, a ostatnio nawet naklejki na ścianę. Wszystko to po to, aby upiększyć nie tylko właściciela, ale też jego otoczenie. Showroom ma jeszcze jedną zaletę: pozwala poznać tych projektantów, o których być może nie przeczytamy w żadnej gazecie, ani nie znajdziemy na żadnym blogu. Pozwala bezpośrednio zapoznać się z twórczością tych bardziej i mniej znanych. W taki sposób odkryłam m.in. artystyczne inspiracje Mr.Gugu & Miss Go, uniwersalne fasony w wykonaniu Hedonic, projekty Oli Bąkowskiej, torby marki WZÓR, futurystyczne bransoletki i paski Mai Rackiej. Jest tego tyle, że jeden post na pewno nie wystarczyłby, żeby wymienić wszystkich projektantów, którzy wpadli mi w oko. Moje typy znajdziecie z pewnością w stworzonych przez mnie selekcjach. Poniżej kilka moich ulubionych:) A jak Wasza znajomość Showroomu? Odwiedzacie? Kupujecie?
Jak ogromny wpływ mają na nas zdjęcia z pokazów, filmy promujące markę i produkty, wywiady z gwiazdami, przekonałam się po obejrzeniu poniższego filmu z boską Garance Dore’ w roli głównej. Chociaż cały czas nasuwa mi się myśl, że to nie ona jest numerem jeden, ale pewna torebka w kolorze mleka. Lady Dior – bo o niej mowa – jest moim absolutnym modowym marzeniem. Miałam okazję raz „przymierzyć ją” do ręki i układała się fantastycznie. Po raz pierwszy pojawiła się w 1995 roku i jako pierwsza nosiła ją sama księżna Diana. Teraz cieszy się nią większość celebrytek. Jej kolor zaispirował mnie do znalezienia tańszej wersji białej torebki. A co Wy o nich myślicie? Praktyczne czy nie? Hit czy kit?
Starsi czytelnicy mojego bloga z pewnością pamiętają program telewizyjny „W starym kinie„. Dawno, dawno temu umilał on czas mi i moim rodzicom zaraz po niedzielnym śniadaniu. Prezenter – niesamowity Stanisław Janicki – w specyficznych, przydymionych okularach i z gardłowym „r” z ogromną pasją przekonywał telewidzów jakie to arcydzieło za chwilę zobaczą na szklanym ekranie. To były czasy, kiedy dzieciaki wychodziły na dwór. Na tymże dworze często, między trzepakiem a piaskownicą, odgrywało się scenki z tych niedzielnych seansów. Moją ulubioną zabawą było udawanie Indian i kowbojów, strzelanie z procy i walka o…względy Wodza. Filmowy western już wtedy zniknął z sal kinowych. Pojawiał się co kilka lat w postaci „Tańczącego z wilkami”i „Bez przebaczenia”. W zeszłym roku pięknie wskrzesili go bracia Cohen w „Prawdziwym męstwie” (kto nie widział, niech nadrobi, naprawdę warto!).
W modzie, jak to w modzie – western był zawsze kwintesencją kiczu i niezbyt wysublimowanego gustu. Stylistyka na kowboja zupełnie do mnie nie przemawia, trąci myszką i pachnie naftaliną, chociaż – przyznaję, ogląda się ją z prawdziwą radością i lekką nostalgią. Podobnie było na pokazie Roberta Kupisza, który w praskim Soho pokazał jak widzi przyszłoroczne lato w miejskiej prerii. A widzi je zdecydowanie z siodła:) Po wybiegu przechadzały się śliczne (dokładnie tak!) modelki odziane w stroje żywcem wyjęte z „Siedmiu wspaniałych” i „Jak zdobywano Dziki Zachód”. Dominowała krata, falbanki, powłóczyste spódnice, dżinsowe, odważne szorty i całkiem przyjemne koszule, pióra we włosach i kowbojskie kapelusze. Co najśmieszniejsze, najbardziej podobało mi się wszystko to co było tylko luźno zainspirowane westernem: bluzy zestawione z falbaniastymi spódniczkami, koszulki z napisem „WANTED” (zastąpiły orzełka z zeszłej kolekcji) i skórzane kurtki (fantastyczne!). Cała reszta, jak dla mnie, zbyt dosłownie interpretowała klimaty Dzikiego Zachodu. Choć niezwykle spójna i przemyślana, okraszona idealnie dopasowaną (choć przewidywalną) muzyką, nie zachwyciła mnie aż tak, jak powinna. Świetnie napisała to zresztą, w swoim komentarzu do kolekcji, Alicja Kowalska: „Zabrakło mi pogłębionych poszukiwań w ramach wybranego tematu, ale klientki Roberta i tak będą zachwycone…”. I chyba to jest w tym momencie najważniejsze:) Pokaz oglądałam z prawdziwą przyjemnością. To trochę tak jakby próbować na nowo smaki z dzieciństwa, czuć zapachy wakacji. Dlatego, żeby jeszcze bardziej umilić Wam oglądanie zdjęć, przeplotłam je screen’ami z westernów. Jestem pewna, że każdy z ich bohaterów nosiłby Kupisza!:)
Przy okazji chciałabym podziękować marce „E Perfume Style”, która była sponsorem pokazu Roberta Kupisza oraz Kindze i Ani za zaproszenie na pokaz. Dzięki!:)
Zdjęcia z pokazu – materiały prasowe, zdjęcia z filmów („Siedmiu wspaniałych”, „Za kilka dolarów więcej”, „Jak zdobywano Dziki Zachód”) via DVDBeaver.com
Jak to jest, że na najciekawsze blogi odkrywa się przez przypadek? Gdyby nie czytnik google, który (dosłownie!) pęka w szwach, miałabym nie lada problem z utrzymaniem w ryzach wszystkich ulubionych stron. Do tych najnowszych, jeszcze pachnących świeżością, należy blog Going Home to Roots. Mieszkająca w Kalifornii Bonnie podpowiada jak ugotować coś dobrego, co zrobić, żeby Twój ogród był piękny, a mieszkanie przytulne. W jednym z kwietniowych postów autorka pokazała czytelnikom swój nowy dom urządzony w odrestaurowanej stodole. Biel, po raz kolejny, stworzyła idealne tło dla kolorowych dodatków w romantycznym, sielankowym stylu. Ogromne okna w salonie, jasna podłoga, drewniane biurko (przy którym autorka oddaje się swoim artystycznym pasjom), zagłówek łóżka z drewnianych palet i taras skąpany w bzach podobają mi się tu najbardziej. I po raz kolejny okazuje się, że to co najprostsze wygląda najlepiej:) Zresztą – przekonajcie się sami!
Foto: Going Home to Roots