A więc wiosna, mili Czytelnicy! Mimo zwariowanej pogody i ciągle obecnego w moim życiu ciepłego szalika czuć, że zima w tym roku zbliża się ku szczęśliwemu końcowi. Z przyjemnością oglądam wiosenne kolekcje, pozbywam się starych ubrań, nawet tych, które żywiłam jakimś niepojętym sentymentem. Pora na zmiany. Również w szafie. Moda bywa jednak nieprzewidywalna, irracjonalna i bezwzględna. Mami nas tym co piękne, zachęca do hołubienia tego co tymczasowe i krótkotrwałe. Bo czyż nie takie są właśnie wszelkiego typu trendy? A ten o którym chcę dziś napisać jest mi wyjątkowo bliski, bo idealnie zazębia się z największym z moich zainteresowań (tak, istnieje jeszcze coś poza modą) – sztuką. O tym, że moda i sztuka przeplatają się wspominałam już kilka razy na łamach tego bloga. Z wypiekami na twarzy oglądałam wpisy na blogu Diany i czekałam na moment, kiedy w końcu z nieukrywaną radością zrobię swoją własną wersję kolorystycznych porównań, w których Miss Moss jest prawdziwą mistrzynią (pisałam o niej tutaj). Tegoroczne lato jest łaskawe, bo inspiracje czerpie garściami wprost z lekcji plastyki. Siostry Rodarte być może nazbyt dosłownie przeniosły malarstwo van Gogha z płócien na materiały swoich sukienek, ale wtórują im również projekty takich marek jak Jil Sander, Dolce&Gabbana, Sportmax. Najbardziej zagorzały przeciwnik z łatwością znajdzie tu coś dla siebie; porcelanowy wzór, figi z barokowego obrazu, kwiaty z tekstyliów końca XVIII wieku. Tak wygląda nowe życie starej sztuki, jeszcze do niedawna ukrytej w muzeach i galeriach. Na ulicach – jestem tego pewna – będzie wyglądała równie dostojnie.