Jak to się stało, że w języku angielskim słowo peplum zaczęło określać tę rozkloszowaną część bluzki doszytą w talii, którą u nas nazywa się (bardzo ładnie zresztą) baskinką, nie wiedzą zapewne najstarsi mieszkańcy kraju nad Tamizą. Prawdziwe, greckie peplum, które pojawiło się najprawdopodobniej w czasach Homera, było niczym innym jak udrapowanym, długim płatem materiału spinanym fibulami (zapinkami) na wysokości ramion i paskiem w talii. Z obecnym stanem rzeczy nie mają więc nic wspólnego. Zostawimy jednak temat nazewnictwa (o którym jeszcze niedawno pisała na swoim bogu Venila) i zajmijmy się tym co najważniejsze, królową wiosenno – letnich wybiegów – baskinką. Gdzie jej nie ma?! W wersji futurystycznej, silnie odcinając się od reszty stylizacji pojawiła się u Very Wang, Celine i Dries Van Noten; jako czarna dama królowała podczas pokazu Givenchy i Marchesy; romantyczne oblicze pokazała u Niny Ricci, Jasona Wu i Alexandra McQueena a to najbardziej ujarzmione, w wydaniu codziennym znajdziemy w projektach Marca Jacobsa, Zaca Posena i…Diora. Baskinka to hit wybiegów, pasuje do ołówkowych spódnic, długich, wąskich sukienek, spodni cygaretek, klasycznych jeansów i szortów. O ile w Zarze jeszcze nie wpadły mi w oko, o tyle kilka modeli (dość sztywnych i futurystycznych właśnie) pojawiło się już w wiosennej kolekcji H&M. Nie zdziwi Was zapewne, że skusiłam się na jedną z nich i teraz czekam na lepszy moment, żeby dumnie się w niej zaprezentować. Oby do wiosny!:)
Foto: vogue.it