Przeglądając zdjęcia Ekateriny na the Fashion Spot zastanawiałam się nad początkiem tego wpisu. Nie można powiedzieć o jej stylu eklektyczny, raczej zachowawczy, nie można powiedzieć szalony, raczej prosty, wręcz zwyczajny, ale w tej banalności, w tej normalności jest coś niezwykłego. Ona sama. Ekaterina Mukhina to najmłodsza i – jak dotychczas – jedyna pochodząca z Rosji naczelna rosyjskiego Vogue’a. Do połowy 2010 roku pracowała jako główna stylistka rosyjskiego Elle, potem nadszedł upragniony awans. Co najciekawsze młoda naczelna nadal stylizuje większość sesji zdjęciowych dla magazynu i, muszę przyznać, wychodzi jej to fantastycznie. To co jest najbardziej zauważalne w jej osobistym stylu to powtarzalność. Ekaterina za nic ma sobie typowe dla świata mody przeświadczenie, że nie zakłada się dwa razy tych samych butów, spodni czy nie wybiera się tej samej torebki. Generalnie wybiera stonowane kolory (czerń, błękit, szary, pudrowy róż), czasem potrafi zaszaleć i do małej czarnej założyć srebrne obcasy. Cóż za szaleństwo?! – zapytacie. A jednak, nie każdy potrafi w tak prosty sposób dodać swojej kreacji (sygnowanej nazwiskami największych projektantów: Lanvin, Miu Miu, Chanel) charakteru i delikatnego smaczku, tak typowego dla fanek mody zza wschodniej granicy. Jej ubrania mogłaby założyć każda z nas. Nie są one ani przestylizowane, ani zbyt pretensjonalne, czy sztuczne. Są proste i…prawdziwe. Potrafiłaby Was zainspirować ta „zbuntowana” naczelna rosyjskiego Vogue’a?
Dzisiejszy post miał być trzecią częścią relacji z Łódzkiego Tygodnia Mody, ale wczorajsza facebook’owa korespondencja z Kasią sprowadziła temat dzisiejszego wpisu na zupełnie inne tory. Konkluzja naszej rozmowy była mniej więcej taka, że co raz ciężej jest nam zachwycić się jakąś sesją, co raz trudniej zrozumieć taki a nie inny sposób pozowania modelki, uchwycenia jej ruchów przez fotografa, wystylizowania jej czy zaakceptowania miejsca/tła, które jej towarzyszy. Okazuje się bowiem, że sesje proste, spokojne (tak, to dobre słowo!) o wiele więcej posiadają w sobie ładunku emocjonalnego niż najbardziej ekspresyjne zdjęcie. Poniższe 4 ujęcia są przykładem, tak bardzo poszukiwanej przeze mnie, naturalności w fotografii. Niektórzy z Was określą je mianem surowych, inni nudnych, jeszcze inni – lekko ziewając – przypną im łatkę przeciętnych. Dla mnie są jednak tym czym powinny być zdjęcia modowe: maja przede wszystkim pokazywać ubrania i inspirować. Poniższa sesja wywiązuje się z tego zadania na 5 z plusem.
Przybywa w Warszawie adresów o których powinien wiedzieć każdy i gdzie największy sceptyk znajdzie coś dla siebie, a w okresie przedświątecznym uda mu się znaleźć coś nietuzinkowego i oryginalnego w ramach bożonarodzeniowego prezentu. Tym miejscem jest nowa filia, znanego fanom design’u, sklepu Red Onion (siedziba główna znajduje się przy ul. Burakowskiej 5/7). Tym razem ulokował się on obok wedlowskiej pijalni czekolady i – cóż – kusi równie silnie co jego słodka sąsiadka. Pierwsze co zachwyca po odkryciu tego miejsca to wnętrze: jasne, przestronne i wypełnione po brzegi pięknymi rzeczami.
To na co od razu zwróciłam uwage nierozerwanie związne było z modą i ubraniami. Na początek przywitał mnie Ciasteczkowy Potwór i kilka jego kolorystycznych wersji. Dla fanów Ulicy Sezamkowej pozycja obowiązkowa.
Najważniejsze dla mnie pokazy podczas łódzkiego Tygodnia Mody (angielska wersja jakoś nie przypadła mi go gustu) odbyły się w sobotnie popołudnie. Jako pierwszy z nową kolekcją zadebiutował duet Dagmary Rosy i Bartka Michalca – Zuo Corp, o którym można śmiało powiedzieć, że jest jednym z filarów polskiej nowej fali. Para projektantów przyzwyczaiła nas do osobliwej awangardy, nieprzeciętnych materiałów, oryginalnych kombinacjach kolorów i faktur. Może nie każdy chciał to nosić, ale każdy traktował Zuo jako powiew świeżości na rodzimym rynku. I przyznać muszę, że gdzieś ta świeżość uleciała, mimo początkowych zachwytów nad kolekcją. Nie można odmówić Zuo Corp zapięcia kolekcji na ostatni guzik, wszystko jest idealnie spójne: szarości, czernie i biel przełamane fluorescencyjną pomarańczą, idealne upięcia modelek, ich powolny, dostojny chód, makijaż (wybaczcie, że nie widać go na zdjęciach), klimat pokazu. Jednak zbyt dosłowne nawiązania do innych kolekcji podczas oglądania zdjęć zaczęły mnie razić: neoprenowe płaszczyki i spódnice ma w swojej jesiennej kolekcji Maison Martin Margiela (w wersji skórzanej), miał kiedyś też dom mody Balenciaga; czarnych koronek zdaję się mogła użyczyć im sama Muccia Prada i jej rewelacyjna zimowa kolekcja z 2008 roku, natomiast rękawy również wydają się być efektem fascynacji projektami Nicolasa Ghesquiere. Zuo wpisuje się w też w silny trend charakteryzujący wiele przyszłych letnich kolekcji – odkryte brzuchy. I mimo pewnej niechęci do, tak normalnych w świecie mody, zapożyczeń muszę przyznać, że pokaz oglądałam z prawdziwą przyjemnością. Zuo Corp zawsze starało się oferować materiały wysokiej jakości i jestem pewna, że i tym razem nic się nie zmieniło. Może oczekiwałabym tylko większej awangardy, czegoś nowatorskiego, śmielszego? Być może Rosa i Michalec przyzwyczaili mnie do własnego, niepowtarzalnego spojrzenia na modę, bo z pewnością trochę mi tego w letniej kolekcji zabrakło.
O Nenukko pisałam w związku z ich rewelacyjnym katalogiem i przyznaję – i tym razem się nie zwiodłam. Marka idealnie podąża swoją wybraną ścieżką ku idealnej modzie unisex. Wygodne, uniwersalne i miękkie ubrania, w prostych kolorach ziemi: popielatym brązie, czerni, pudrowym różu, szarościach. Za każdym razem kiedy na wybiegu pojawiała się modelka (lub model) okazywało się, że z chęcią mogłabym założyć wszystko, a zdecydowanie męskie elementy równie dobrze wyglądałyby w damskiej szafie. Sukienka z kapturem i melanżowy sweter do ziemi skradły moje wątłe serducho blogerki od razu. Fajna kolekcja!
Joanna Klimas była od początku moją faworytką. Od kiedy poznałam czym jest minimalizm w modzie i jaką rolę odegrała projektantka w rodzimym ujęciu tego słowa, zakochałam się bez reszty w jej ubraniach. I jak to w zyciu bywa jedne kolekcje podobały mi się bardziej, inne mniej, ale zawsze czekałam na nie z wypiekami na twarzy. Tym razem było podobnie, chociaż wydaje się, że Klimas odeszła od swojej ascetycznej prostoty na rzecz naturalnych (bynajmniej nie skromnych) i bardzo kobiecych ubrań, takich w których każda z nas poczułaby się komfortowo i pięknie. Cała kolekcja to masa kontrastów: ciepły pomarańcz łączy się tu z szarością (moje ukochane połączenie!), kobaltem, błękitem, granatem, bielą i czernią. Formy są zdecydowanie bardziej oszczędne: znajdą tu coś dla siebie fanki plisowanych spódnic maxi, zwolenniczki stylu baby doll lat ’60tych, romantyczki wzdychające do stylu imperial i kobiety sukcesu, bywalczynie czerwonych dywanów. Z przyjemnością patrzy się na geometryczne cięcia, zdecydowane linie oddzielające od siebie kolory. Jest w tej geometrii coś prostego i wykwintnego zarazem. Jednymi słowy: idealne ubrania dla każdej kobiety!