Dobre bo polskie, Moda

Be eco: Wearso!

10/28/2011
O Wearso można napisać wiele, albo wszystko zawrzeć w jednym słowie „perfekcja”. Perfekcyjne są tu kroje, perfekcyjne materiały dbające nie tylko o nas, ale przede wszystkim o otaczające nas środowisko, w końcu perfekcyjna jest tu cena w stosunku do jakości ubrań. Zakładam, że nie wszystkim minimalizm (unikam tego słowa jak ognia, ale tutaj pasuje ono idealnie) przypadnie do gustu, ale ubrania Aleksandry Waś są na tyle oryginalne i kreatywne, że każdy może nosić je na kilka wymarzonych sposobów. Wyobraźcie sobie małą czarną z lejącego się, miękkiego materiału z opadającym, falującym lekko bokiem, który temu na pozór banalnemu krojowi dodaje oryginalnego wykończenia; wyobraźcie sobie koszulkę z delikatnej bawełny organicznej z czterema rękawami, którą możecie wiązać na wszelkie możliwe sposoby, bawić się nią i kształtować na swój sposób, a na to wszystko zarzucić ogromny bolerko – szal, który ogrzeje największego zmarzlucha – to wszystko ma w swojej ofercie właśnie ta młoda marka.

Czytaj więcej…

Moda

Press

10/27/2011
Czy kiedykolwiek oglądając magazyny modowe zastanawialiście się nad rolą okładki? Przyznaję, że nierzadko moje zakupy powodowane były pewnym znaczącym impulsem – wyglądem strony tytułowej. Niestety wielokrotnie ze smutkiem, przekręcając kolejne kartki, stwierdzałam, że środek żenująco zaniża poziom tego co narzuciła pierwsza strona. Okładki potrafią kusić pięknymi twarzami, oczami kocicy, miękkimi i gładkimi włosami, urodą anioła bądź elfa, czasem nęcą golizną, innym razem akrobacjami modelki lub jej zdolnościami w odpowiednim poruszaniu rozwianą sukienką – istnieje masa możliwości dzięki którym hipnotyzują niczym syreny hipnotyzowały żeglarzy Odyseusza. Próbuję walczyć z nimi na kilka sposobów: najczęściej staram się przeglądać je w Empiku i z ulgą porzucać nie znajdując z środku niczego, czasem edytoriale znajduję w sieci, podobnie teksty i wywiady, czasem dostaję kilka wybranych tytułów od znajomych jeżdżących po świecie częściej niż ja. Jest jednak kilka tytułów, które kupuję w ciemno bez zaglądania do środka. Ba, każda kolejna strona w trakcie czytania jest celebrowana z należytą dbałością. Numerem jeden na mojej liście jest (i był odkąd pamiętam) włoski magazyn Velvet. Ogromna księga pełna świetnych zdjęć i inspirujących tekstów; coś pomiędzy Vogue’iem a Vanity Fair. Bardzo często (i w miarę możliwości pobliskiego Empiku) zaglądam do Numero’ i Interview, czasem wpadnie mi w ręce włoski Vogue. Nie znoszę przedrukowywanych okładek, chociaż wiem, że niektóre magazyny mają z góry ustalony przydział na daną gwiazdę w danym miesiącu i nie wiele można w tej kwestii zmienić. Z polskich magazynów cenię sobie Twój Styl i Panią, chociaż jak na moje standardy ich strony tytułowe są zbyt zachowawcze; ładne, ale zbyt spokojne. Cóż, być może tutejsza czytelniczka nie jest jeszcze przygotowana na odrobinę okładkowego szaleństwa, a jedynym jego przejawem jest gołe udo Sashy Knezievicza na okładce Vivy? Jak myślicie? 

Foto: Fashion Copious
Dobre bo polskie, Moda

Vintage Shop

10/25/2011

Dawno, dawno temu, kiedy nie pisałam bloga, ale ochoczo podpatrywałam koleżanki Szafiarki, w sieci rozpoczął się boom na sklepy z używana odzieżą. Idealnie wyselekcjonowane perełki kusiły i czekały aż jakaś uzależniona od stylu vintage zakupoholiczka poświęci kilka złotych polskich na zdobycie oryginalnej marynarki z czasów Miami Vice, koszuli a la Aniołki Charliego, spódnicy w stylu Amiszów, nietuzinkowej biżuterii, oryginalnej apaszki Hermes’a, czy torebki, której nie miałby nikt inny. Do dziś moja skrzynka pocztowa regularnie informowana jest o nowościach w butikach online, do niektórych zaglądam, o innych zapominam. Ostatnio jednak, wiedziona instynktem prawdziwego łowcy, zajrzałam do Vintage Shop i tamtejszego działu z metką. Zajrzałam i oniemiałam. Do mojej torebkowej miłości przyznawałam się już na łamach tego bloga wielokrotnie, poszukiwania ideału wciąż trwają, ale przyznaję, że propozycje od VS są nad wyraz interesujące. Pomijając, że wyszukacie tam idealną kopię najpopularniejszego ostatnio Zarowego shoppera w równie odstraszającej cenie, to inne torebki wyglądają naprawdę dobrze. Znajdą tu coś dla siebie fanki unowocześnionego stylu vintage (kuferki i chanelki), szalone uczennice (tornistry w kwiaty), czy entuzjastki prostoty (wspomniany wcześniej shopper i jego pochodne). Jest coś dla zwolenniczek skóry eko i włoskiego design’u. Poniżej kilka moich ulubieńców, którzy spokojnie mogliby znaleźć się na co-paro-tygodniowej liście życzeń, nie wspominając już o mojej szafie. A może Wy znacie jakieś godne uwagi internetowe sklepy z ciekawymi torebkami, których jeszcze nie odwiedziłam? Chętnie zajrzę.

P.S. Nie, to nie jest wpis sponsorowany. Po prostu jestem uzależniona od torebek:)

{1 – maleństwo ze skóry, totalnie nie dla mnie, ale miło popatrzeć;
2 – kuferek dr. Dolittle;
3 – torebka na „włoskiej licencji zresztą”;
4 – pierwsze skojarzenie „żabia skóra”}
{1– małe czarne i lakierowane, podobają mi się kieszenie;
2 – chanelka na biało/szaro;
3 – wyglądająca na pojemną, na długim pasku (fajna!);
4 – worek z elementami marynarskiego sznurka}
{1 – znowu „żaba”, tym razem w czekoladzie;
2 – (chyba) mały ideał, zważywszy na fakt, że zwierzęce wzory powróciły na dobre;
3 – mini kuferek – patrz punkt 2!;
4 – tornister ze zdobieniami}
Foto: Vintage Shop
Wnętrza

Cottage

10/21/2011

Pamiętacie posta z ruinami wkomponowanymi w nowoczesny dom stojący na zupełnym odludziu, na Isle of Coll? Tym razem to nie stara poczciwa Szkocja będzie bohaterką tego wpisu, ale jej transatlantycka siostra – Nowa Szkocja znajdująca się w dzisiejszej Kanadzie. Tak jak to zwykle bywa, właściciele tej okazałej willi, Eliot i Alexandra Angle z Los Angeles, zakochali się początkowo w wietrznej i deszczowej wyspie Cape Breton, potem postanowili wrócić tu na dobre i wybudować dom do złudzenia przypominający tamtejsze wiekowe stodoły. Drewno – ten najbardziej ekologiczny z dostępnych materiałów  – okazał się najwłaściwszy do skonstruowania idealnego, rodzinnego i przytulnego gniazdka. Znajdziecie je (drewno, nie gniazdko) wszędzie: na tarasie wychodzącym na Zatokę Św. Wawrzyńca, w ogromnym salonie połączonym z jasną kuchnią (długi stół zaprojektowała osobiście Pani Domu), w minimalistycznej łazience z niewielką wanną. Gdzieniegdzie rozpoznacie ratanowe meble zatopione w jasnym, pastelowym wnętrzu, wełniany puf, kilka bibelotów z przeszłością i oryginalne krzesło zaprojektowane z okazji narodzin właściciela tego domu w 1969 roku. Przyznaję, że nie o wnętrze jednak chodzi mi tu najbardziej, ale o widok jaki – wybaczcie kolokwializm – zafundowali sobie Eliot i Alexandra. Z salonu swojego domu mogą podziwiać jednocześnie zatokę, zalesione wybrzeże i tamtejszy park narodowy (zdjęcie n’3 !). Dzięki temu, że dom wybudowano na wzniesieniu nie muszą też martwić się o wścibskich sąsiadów, ani nieproszonych gości. Oaza spokoju, chociaż nie wiem czy nie nazbyt melancholijna.

Foto: Tony Cenicola/NYTimes