Moda

Fashion Week Poland #1: Bohoboco & Michał Szulc

11/03/2011
Piątek był dla mnie pierwszym dniem Łódzkiego Tygodnia Mody i od razu rozpoczął się od przyjemnego dla oka pokazu Bohoboco. Duo projektantów – Michał Gilbert Lach i Kamil Owczarek – pozostaje wierne swoim miejskim inspiracjom, idei kobiety silnej, wyzwolonej, pewnej swojego uroku, współczesnej divy. Być może nie ma w tej letniej kolekcji porażającej ilości nowości, raczej to czego wszyscy się spodziewali: kuse minispódniczki i jedwabne, prześwitujące spódnice maxi poruszające się wraz z miękkimi ruchami modelek; bluzki z dekoltem w łódkę, kuszące tuby podkreślające kształty, a wszystko to podane w prostej i zdecydowanie lekkiej kolorystyce: beżach, bieli, szarościach i…mniej wakacyjnej – czerni. Najbardziej spodobały mi się proste połączenia barw, ubrania monochromatyczne i minimalistyczne dodatki utrzymane w podobnej kolorystyce. Falujące muśliny są równie zjawiskowe, ale przeznaczone raczej na wielkie gale dla rodzimych celebrytów, niż dla przeciętnej dziewczyny. Szkoda.
Michał Szulc zaprezentował coś zupełnie innego. Patrząc na pojedyncze zdjęcia początkowo nie do końca przekonywała mnie kolekcja BOOM BOOM BALTIC, ale ostatnie zdjęcie potwierdza jak bardzo jest ona spójna. Szulc to przedziwny minimalista: bawi się materiałami, kolorami, fakturami. Dodaje do swoich prostych sukienek fikuśne falbanki, wykorzystuje zapomniany w modzie wzór moro, łączy za duże bluzki z seksownymi, ultrakrótkimi spódniczkami mini, żeby za chwilę pokazać długość znienawidzoną przez wszystkie właścicielki masywnych łydek. Jednak prawdziwą siłą tej kolekcji, tak bardzo inspirowanej pastelowymi zdjęciami Rineke Dijkstry, są kolory: rozmyty niebieski przechodzący w szarość, beże, krem, wyblakły róż, delikatna zieleń i mocny odcień lazuru. Bardzo przyjemne ubrania, zdecydowanie do założenia od razu:)
Foto en face: Łukasz Szeląg/ reszta: ja. 
Dobre bo polskie, Moda

Fashion Week Poland: Prologue

11/02/2011
Polski Tydzień Mody skończył się równie szybko jak się zaczął. Te kilka dni spędzone w Łodzi okazały się o wiele bardziej inspirujące niż jakiekolwiek inne wydarzenie w którym miałam okazję uczestniczyć w ostatnich miesiącach. Przyznaję, organizacja może nie jest najmocniejszą stroną tej imprezy, ale zmiana miejsca, ludzie, a przede wszystkim pokazy przyćmiły wszelkie niedogodności. Tydzień Mody odbywał się tym razem na terenie Łódzkiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej, ogromnego kompleksu, gdzie oprócz pofabrycznych budynków do dyspozycji gości czekał namiot KMag-u, Fashion Film Festival i całkiem niezłe sushi. 
Jedną z największych (dosłownie!) atrakcji był świetnie zorganizowany showroom z ogromną ilością wystawców. Za każdym razem, kiedy tam spacerowałam, odkrywałam coś nowego, innego projektanta, ciekawe dodatki, oryginalne ubrania. Ogromna przestrzeń pomogła w dokładnym zwiedzeniu tego miejsca. Przy okazji okazało się, że naprawdę mamy czym się pochwalić, nasi projektanci są kreatywni i nietuzinkowi. Każdy znalazłby tu coś dla siebie. 
Podczas majowej edycji Łódźkiego Tygodnia Mody tego zabrakło mi najbardziej: ubrań z duszą. Tym razem organizatorzy nie zawiedli i dla wszystkich spragnionych zakupów vintage przygotowano ogromne stoisko z ubraniami i dodatkami od Fashion Freak. Takiej masy kolorów i wzorów nie widziałam u żadnego z projektantów z łódzkiego showroomu. Wybór był ogromny, a prawdziwe perełki zniknęły bardzo szybko. 

Moim absolutnym hitem okazała się młoda, łódzka marka – Animal Kingdom – sprzedające urocze bransoletki i wisiorki, wszystkie z możliwością osobistego spersonalizowania. Do wyboru miałam setki plastykowych zwierzątek, kilka typów łańcuszków i małych elementów jubilerskich. O ile z tymi ostatnimi nie było problemów, o tyle na mojego ukochanego łosia musiałam trochę poczekać, ale efekt końcowy okazał się wręcz wymarzony. 

Po lewej stronie kilkanaście typów zwierzaków w różnych kolorach. Zdjęcie zupełnie ich nie oddaje, ale oprócz bieli i czerni dostępne były zwierzaki czerwone, zielone, złote i szare. Po prawej stronie kilka cienkich łańcuszków gotowych do wykorzystania. 

Kilka przykładowych zestawów: z czerwonym, pędzącym królikiem, niedźwiadkiem i krukiem. Po prawej w głębi – półfabrykaty jubilerskie, do wyboru i koloru. W jednej bransoletce można było wykorzystać ich dowolną ilość. 

Dla fanów dostojnych pawi, sów i…rogaczy też coś się znajdzie:) Ceny bardzo przystępne: 70 złotych za bransoletkę i ok.80/90 za naszyjnik (wszystkie wybrane elementy wliczone są w cenę).
A tak bransoletki Animal Kingdom prezentują się na ręku Agaty (nosorożec) i moim (wymarzony łoś):
Nie wiem totalnie co mną kieruje w tym momencie, ale z okazji pokazania mojej ręki, bardzo proszę oto cała ja (na czarno) w sukience od Wearso, botkach Vagabond i ze skórzaną torbą Wojasa. Wybaczcie za nieostre zdjęcie, obiecuję szybką poprawę w mniej ekstremalnych, fabrycznych warunkach. Z tyłu za mną miejsce gdzie odbywały się pokazy Off OutOfSchedule (na prawo) i wystawa fotografii towarzysząca Łódzkiemu Tygodniowi Mody – Young Fashion Photographers Now. Ogromnym minusem tej wystawy było oświetlenie, a właściwie jego brak. Zdjęcia nie miały dostatecznej ilości światła, żeby z łatwością można było je podziwiać. Szkoda.
Chociaż muszę się Wam przyznać, że mój Fashion Week wyglądał raczej tak:
…na siedząco, bez zamykania buzi:)
(trzy ostatnie foto: Harel, na ostatnim zdjęciu Agata i ja; poduszek użyczyło – chyba nie do końca świadomie – stoisko dr.Martens’a)
Dobre bo polskie, Moda

Be eco: Wearso!

10/28/2011
O Wearso można napisać wiele, albo wszystko zawrzeć w jednym słowie „perfekcja”. Perfekcyjne są tu kroje, perfekcyjne materiały dbające nie tylko o nas, ale przede wszystkim o otaczające nas środowisko, w końcu perfekcyjna jest tu cena w stosunku do jakości ubrań. Zakładam, że nie wszystkim minimalizm (unikam tego słowa jak ognia, ale tutaj pasuje ono idealnie) przypadnie do gustu, ale ubrania Aleksandry Waś są na tyle oryginalne i kreatywne, że każdy może nosić je na kilka wymarzonych sposobów. Wyobraźcie sobie małą czarną z lejącego się, miękkiego materiału z opadającym, falującym lekko bokiem, który temu na pozór banalnemu krojowi dodaje oryginalnego wykończenia; wyobraźcie sobie koszulkę z delikatnej bawełny organicznej z czterema rękawami, którą możecie wiązać na wszelkie możliwe sposoby, bawić się nią i kształtować na swój sposób, a na to wszystko zarzucić ogromny bolerko – szal, który ogrzeje największego zmarzlucha – to wszystko ma w swojej ofercie właśnie ta młoda marka.

Czytaj więcej…

Moda

Press

10/27/2011
Czy kiedykolwiek oglądając magazyny modowe zastanawialiście się nad rolą okładki? Przyznaję, że nierzadko moje zakupy powodowane były pewnym znaczącym impulsem – wyglądem strony tytułowej. Niestety wielokrotnie ze smutkiem, przekręcając kolejne kartki, stwierdzałam, że środek żenująco zaniża poziom tego co narzuciła pierwsza strona. Okładki potrafią kusić pięknymi twarzami, oczami kocicy, miękkimi i gładkimi włosami, urodą anioła bądź elfa, czasem nęcą golizną, innym razem akrobacjami modelki lub jej zdolnościami w odpowiednim poruszaniu rozwianą sukienką – istnieje masa możliwości dzięki którym hipnotyzują niczym syreny hipnotyzowały żeglarzy Odyseusza. Próbuję walczyć z nimi na kilka sposobów: najczęściej staram się przeglądać je w Empiku i z ulgą porzucać nie znajdując z środku niczego, czasem edytoriale znajduję w sieci, podobnie teksty i wywiady, czasem dostaję kilka wybranych tytułów od znajomych jeżdżących po świecie częściej niż ja. Jest jednak kilka tytułów, które kupuję w ciemno bez zaglądania do środka. Ba, każda kolejna strona w trakcie czytania jest celebrowana z należytą dbałością. Numerem jeden na mojej liście jest (i był odkąd pamiętam) włoski magazyn Velvet. Ogromna księga pełna świetnych zdjęć i inspirujących tekstów; coś pomiędzy Vogue’iem a Vanity Fair. Bardzo często (i w miarę możliwości pobliskiego Empiku) zaglądam do Numero’ i Interview, czasem wpadnie mi w ręce włoski Vogue. Nie znoszę przedrukowywanych okładek, chociaż wiem, że niektóre magazyny mają z góry ustalony przydział na daną gwiazdę w danym miesiącu i nie wiele można w tej kwestii zmienić. Z polskich magazynów cenię sobie Twój Styl i Panią, chociaż jak na moje standardy ich strony tytułowe są zbyt zachowawcze; ładne, ale zbyt spokojne. Cóż, być może tutejsza czytelniczka nie jest jeszcze przygotowana na odrobinę okładkowego szaleństwa, a jedynym jego przejawem jest gołe udo Sashy Knezievicza na okładce Vivy? Jak myślicie? 

Foto: Fashion Copious