Dawno, dawno temu, kiedy nie pisałam bloga, ale ochoczo podpatrywałam koleżanki Szafiarki, w sieci rozpoczął się boom na sklepy z używana odzieżą. Idealnie wyselekcjonowane perełki kusiły i czekały aż jakaś uzależniona od stylu vintage zakupoholiczka poświęci kilka złotych polskich na zdobycie oryginalnej marynarki z czasów Miami Vice, koszuli a la Aniołki Charliego, spódnicy w stylu Amiszów, nietuzinkowej biżuterii, oryginalnej apaszki Hermes’a, czy torebki, której nie miałby nikt inny. Do dziś moja skrzynka pocztowa regularnie informowana jest o nowościach w butikach online, do niektórych zaglądam, o innych zapominam. Ostatnio jednak, wiedziona instynktem prawdziwego łowcy, zajrzałam do Vintage Shop i tamtejszego działu z metką. Zajrzałam i oniemiałam. Do mojej torebkowej miłości przyznawałam się już na łamach tego bloga wielokrotnie, poszukiwania ideału wciąż trwają, ale przyznaję, że propozycje od VS są nad wyraz interesujące. Pomijając, że wyszukacie tam idealną kopię najpopularniejszego ostatnio Zarowego shoppera w równie odstraszającej cenie, to inne torebki wyglądają naprawdę dobrze. Znajdą tu coś dla siebie fanki unowocześnionego stylu vintage (kuferki i chanelki), szalone uczennice (tornistry w kwiaty), czy entuzjastki prostoty (wspomniany wcześniej shopper i jego pochodne). Jest coś dla zwolenniczek skóry eko i włoskiego design’u. Poniżej kilka moich ulubieńców, którzy spokojnie mogliby znaleźć się na co-paro-tygodniowej liście życzeń, nie wspominając już o mojej szafie. A może Wy znacie jakieś godne uwagi internetowe sklepy z ciekawymi torebkami, których jeszcze nie odwiedziłam? Chętnie zajrzę.
P.S. Nie, to nie jest wpis sponsorowany. Po prostu jestem uzależniona od torebek:)
Pamiętacie posta z ruinami wkomponowanymi w nowoczesny dom stojący na zupełnym odludziu, na Isle of Coll? Tym razem to nie stara poczciwa Szkocja będzie bohaterką tego wpisu, ale jej transatlantycka siostra – Nowa Szkocja znajdująca się w dzisiejszej Kanadzie. Tak jak to zwykle bywa, właściciele tej okazałej willi, Eliot i Alexandra Angle z Los Angeles, zakochali się początkowo w wietrznej i deszczowej wyspie Cape Breton, potem postanowili wrócić tu na dobre i wybudować dom do złudzenia przypominający tamtejsze wiekowe stodoły. Drewno – ten najbardziej ekologiczny z dostępnych materiałów – okazał się najwłaściwszy do skonstruowania idealnego, rodzinnego i przytulnego gniazdka. Znajdziecie je (drewno, nie gniazdko) wszędzie: na tarasie wychodzącym na Zatokę Św. Wawrzyńca, w ogromnym salonie połączonym z jasną kuchnią (długi stół zaprojektowała osobiście Pani Domu), w minimalistycznej łazience z niewielką wanną. Gdzieniegdzie rozpoznacie ratanowe meble zatopione w jasnym, pastelowym wnętrzu, wełniany puf, kilka bibelotów z przeszłością i oryginalne krzesło zaprojektowane z okazji narodzin właściciela tego domu w 1969 roku. Przyznaję, że nie o wnętrze jednak chodzi mi tu najbardziej, ale o widok jaki – wybaczcie kolokwializm – zafundowali sobie Eliot i Alexandra. Z salonu swojego domu mogą podziwiać jednocześnie zatokę, zalesione wybrzeże i tamtejszy park narodowy (zdjęcie n’3 !). Dzięki temu, że dom wybudowano na wzniesieniu nie muszą też martwić się o wścibskich sąsiadów, ani nieproszonych gości. Oaza spokoju, chociaż nie wiem czy nie nazbyt melancholijna.