Moda

WishList#10: Perfect Knitwear

09/17/2011
Zainspirowana postem Harel o oryginalnych swetrach Bereniki Czarnoty zaczęłam snuć wizję swojej idealnej jesienno – zimowej szafy, wypełnionej po brzegi miękkimi opatulaczami z grubej wełny, miękkiej bawełny, lub delikatnego i lekkiego moheru. Swetry kocham, bo są szalenie ciepłe, wygodne i potrafią być (mimo wszystko) modne. Nie wiem czemu moja miłość do tej właśnie części garderoby jest obiektem żartów ze strony mojego chłopaka. Mimo wielokrotnych starań i podsuwania zdjęć blogerek/jego ulubionych aktorek w przepastnych swetrach nie udało mi się osiągnąć zamierzonego celu. Ostatnio kupione skarby po prostu upycham po kątach licząc na rychłą zmianę ich nie najlepszej sytuacji. Moje ulubieńce są duże, wykonane z bardzo grubej i miękkiej wełny, idealnie gładkie, bądź z zdecydowanie kontrastującym plecionym warkoczem (im ich więcej tym lepiej), ślaczkom też nie mówię „nie”. Tej jesieni stawiam na kolory podstawowe: czerń, szary, biel, krem. Może gdzieś zagości brąz lub grafit. Skrycie marzę też o wielkim różowym swetrzysku, które można byłoby spiąć paskiem w pasie, ale dotychczas znane mi lumpeksy odmawiają współpracy. Pozostaje mi tylko być cierpliwą i szukać tego jedynego i wymarzonego:)
Dziewczyny, a jaki jest Wasz stosunek do swetrów? Lubicie je nosić, czy raczej są dla Was smutną, zimową koniecznością? Gdzie najczęściej je kupujecie, może jakieś ciekawe adresy, których nie znam?

Foto: La Garconne / BrownsFashion / MatchesFashion / Modekungen / TopShop 

p.s. Użytkownicy Bloggera: zauważyliście, że klikając w obrazek wyświetla się Wam on w nowym oknie i możecie przeglądać wszystkie zdjęcia z posta jednocześnie jako slajdy? Nowości, jak zwykle docierają do mnie ostatnie:) 
Udanego weekendu!

Wnętrza

Isle of Coll

09/16/2011
John Ruskin, jeden z ojców współczesnej teorii konserwacji zabytków, w połowie XIX wieku nawoływał do pozostawienia ruin w stanie częściowego upadku: nic bowiem – jak twierdził – nie oddaje charakteru starej budowli jak ślady pozostawione przez czas. Idee przypisujące rumowiskom cechy szlachetne i wzniosłe przypominają niektóre obrazy Caspara Friedricha, nieco wcześniejsze niż teoretyzowanie Anglika. Na jednej ze szkockich wysp – Isle of Coll – marzenia Ruskina i wizje Friedricha zdają się być zrealizowane w 100 procentach. White House wybudowano ok roku 1700 dla zarządcy ziem należących do rodziny Maclean. Był to jeden z najpiękniejszych domów w okolicy, niefortunnie jednak wybudowany na piaszczystym, niepewnym gruncie. Sto lat później budynek opustoszał a na elewacji zaczęły pojawiać się pierwsze pęknięcia. Zapomniany i opuszczony niszczał smagany przez zimne wiatry ścierające się nad skalistym wybrzeżem. Ponad 150 lat musiał czekać na nadejście lepszych czasów. Potomkowie budowniczych tego wapiennego domu, zmęczeni życiem w Londynie postanowili wrócić w rodzinne strony razem z trójką dzieci. Alex i Seonaid Maclean początkowo zamieszkali w XIX kamienicy rodziców, ale ścisk, przygnębiające wnętrze i brak widoku na ocean spowodowało, że szybko przypomnieli sobie o zapomnianej, stojącej na odludziu rezydencji zarządcy. Ponieważ główna struktura została właściwie nienaruszona Alex i Seonaid zdecydowali się na połączenie ruiny z dobudowanym, nowoczesnym domem rodzinnym. Miał być od przede wszystkim funkcjonalny, jasny i przestronny. Oryginalne wejście odrestaurowano, połączono z długim, szklanym korytarzem i nową kamienno – drewnianą konstrukcją, gdzie ulokowano m.in. 5 sypialni, salon z piecem, otwartą kuchnię i jadalnię. To właśnie ta ostatnia stanowi najważniejszy punkt odnowionego domu – z zapierającym dech w piersiach widokiem na ocean i  bezkresne pustkowie. Zakładam, że nie jednej z nas wpadła by do głowy powieść Emily Bronte, gdzie bohaterowie uciekali na wichrowe wzgórza, równie opustoszałe i zimne. Jak Wam się podoba takie rozwiązanie? Skusiłybyście się na zamieszkanie na takim pustkowiu?

Foto: Andrew Lee via e-architect

Moda

Happy Birthday!!!

09/15/2011



Nadarza się wyjątkowa okazja, żeby na chwilę cofnąć się w przeszłość: mija równy ROK od kiedy zaczęłam pisać tego bloga. Były momenty wzlotów i upadków, teksty gorsze i lepsze, chwile nieocenionej radości i lekkiego zniechęcenia. Nudno nie było nigdy! Dziękuję Wam, Drodzy Czytelnicy za to, że jesteście tutaj, że czytacie i komentujecie, że dzięki Wam ten blog to nie smutny monolog, ale pasjonujący dialog! Odwiedziliście mnie ponad 48 000 razy, zostawiliście ponad 1 200 komentarzy, stworzyłam (chyba w amoku) ponad 300 postów! Dzięki temu skrawkowi internetu udało mi się poznać naprawdę fajnych i wartościowych ludzi z pasją. 
Mama nadzieję, że kolejny rok będzie dla mojego bloga równie udany! 

No to cóż: cin cin! 🙂 


Na zdjęciach Eva Herzigova w sesji Happy Birthday dla Numero z lutego 2009 roku. 

Foto: tFS

Dobre bo polskie, Moda

de l’intérieur by Natalia Siebuła

09/12/2011

Po raz pierwszy przeczytałam o projektach Natalii Siebuły na blogu u Kasi i ze zdziwnieniem przecierałam oczy: było w tych ubraniach coś z Ani Kuczyńskiej, coś z Cos’a i Acne. Kobiecy minimalizm z elementami zaskoczenia. Kilka miesięcy później bluzka projektantki (pierwsza i, mam nadzieje, nie ostatnia) trafiła w moje wybredne ręce i tak upewniłam się, że polska moda ma się co raz lepiej, a ta proponowana przez Siebułę ma się po prostu świetnie. Kilka dni temu na oficjalnym  profilu projektantki miał premierę najnowszy katalog z jej propozycjami na sezon jesienno – zimowy. Ciemna, przytłaczająca kolorystyka, ubrania utrzymane w odcieniach szarości, granatu i czerni dalekie są jednak od sugerowanego przez projektnatkę smutku i przygnębienia. To po prostu idealne ubrania na chłodniejsze dni, miks form i tkanin: bawełny, grubej dzianiny, delikatnego jedwabiu i szyfonu. Funkcjonalna i nowoczesna – to hasło przyświeca młodej projektantce i nie sposób się z tym nie zgodzić. Jej przygoda z projektowaniem zaczęła się zupełnie przez przypadek i jak sama twierdzi „bardzo lubię to co robię (…); mogę trochę powiedzieć, że moda wybrała mnie i bardzo się z tego cieszę.” Mimo świetnej znajomości trendów Natalia podąża własną modową ścieżką, nie kopiuje, wciąż szuka własnych inspiracji. De l’intérieur – jej ostatnia kolekcja, której rezultaty możecie oglądać poniżej – to jeden z wielu obrazów miasta jaki chciała zawrzeć w swoich projektach. Miasta tętniącego życiem, pełnego dzwięków dochodzących z jego wnętrza: gwaru rozmawiających ludzi, dudniących tramwajów, głośnych klaksonów. I czy ktoś inny byłby w stanie tak dobrze je usłyszeć jak nie Natalia, która z wykształcenia jest muzykiem?

To co najbardziej podoba mi się w jej futurystycznych ubraniach to konsekwencja, niektóre elementy znajdziecie w poprzednich projektach, Siebuła wierna jest swojemu wykwintnemu minimalizmowi. Proste formy, oversize’owe sukienki z przedłużonym tyłem, wstawki z delikatnych materiałów, klasyka z nowoczesnymi elementami, transparentne legginsy – każda z nas z pewnością znajdzie tu coś dla siebie. Ja czekam na iście zimową kolekcję projektantki, coś co ogrzeje nas w mroźne grudniowe wieczory. Niebawem ubrania Natalii będziecie mogły kupić w Warszawie podczas dwudniowego slow butiku Very Very w Domu Funkcjonalnym (16-17 września, ul. Jakubowskiego 16), w galerii Encepence przy ul. Nowy Świat 60, w butiku Monosquer w Poznaniu i sklepie internetowym PAD Fashion. Na przełomie października i listopada wszystkich fanów marki czeka mini kolekcja, o której nie omieszkam Was poinformować.

Oficjalny profil Natalii Siebuły na Facebooku i cała kolekcja dostępna jest pod tym linkiem.

de l’intérieur ’ / ’ z wnętrza
F/W 2011/12
Foto: Joanna Chwiłkowska i Tomasz Szymula
Modelka: Maria Karolina Kulesza
Makijaż + Włosy: Dominika Renes