Ostatnie zdjęcia z katalogu Ikea 2018, jakże odległe od typowej skandynawskiej stylistyki, przypomniały mi o pewnym barcelońskim mieszkaniu, które jakiś czas temu pokazał na swojej stronie magazyn Architectural Digest. Za projektem stoi uznany kataloński architekt – Guillermo Santomà. Jego dotychczasowe realizacje charakteryzują się użyciem mocnego koloru, który pokrywa całą przestrzeń lub większą jej powierzchnię. Wyobraźcie sobie przedpokój w kolorze krwistej czerwieni, białe, industrialne wnętrze z gigantycznym stołem w kolorze morskiego granatu, w końcu różową łazienkę i błękitne biuro – brzmi nierealnie? Nie dla Santomà. Przed nim kolor nie ma żadnych tajemnic. I jestem pewna, że polem doświadczalnym dla kolorystycznych eksperymentów katalończyka było jego własne mieszkanie.
Kamienica w której zamieszkał Gulliermo wraz z rodziną została wybudowana w 1916 roku w dzielnicy El Guinardó, peryferyjnej, ale dobrze skomunikowanej z innymi rejonami miasta. Idąc w górę ulicy trafimy wprost do rozległego parku, z którego rozciąga się niezwykły widok na panoramę miasta. Stąd już rzut beretem do mieszkania architekta. Projekt od początku zakładał adaptację klasycznych elementów z nowoczesnością, stąd połączenie mieszczańskiego, bogatego (wręcz ostentacyjnego) wystroju z nowoczesnym wzornictwem. Co z tego, że niejednokrotnie zahacza on o kicz. Wszystko razem tworzy dziwnie spójną i intrygującą całość. Z jednej strony przywołuje na myśl włoskie palazzo, za chwilę bogaty wystrój wersalu. Sam projektant przyznaje, że inspiracją były dla niego wystrój barcelońskiego Szpitala Santa Creu i Sant Pau (Szpital Św. Krzyża i Św. Pawła) zaprojektowany przez Lluisa Domènecha w 1902 roku.
Mieszkanie znajduje się na trzech poziomach z werandą, tarasem, ogrodem i basenem, zajmuje w sumie 300 metrów kwadratowych. Projektant zachował oryginalne wykończenie podłóg i drzwi, a także oryginalne wejście. Reszta została przebudowana i otwarta (tylko jedno z pomieszczeń – jadalnię – można faktycznie zamknąć). W łazience niespodzianka dla wprawnego oka: świetlik nad prysznicem jest w rzeczywistości zamalowanym sufitem z imitacją nieba i chmur. Wśród wyposażenia mnóstwo bibelotów retro: dywany, lampy, kryształy, meble. Trudno mówić tu o przewadze jednego koloru, chociaż na pierwszy rzut oka widać miłość do różu (nie zabrakło go w przedpokoju, jadalni, kuchni i łazience), której wtóruje morski błękit i zieleń przełamana klasyczną bielą. Całość układa się w cukierkową, ale elegancką mieszankę. Nie wiem, czy dałabym radę mieszkać w niej na codzień, ale muszę przyznać, że wnętrze robi niesamowite wrażenie, a nowe detale pojawiają się za każdym razem, kiedy ponownie przyglądam się tym zdjęciom.
Podoba Wam się takie mieszkanie? Sprawdziłoby się w kraju nad Wisłą, a może taka stylistyka jest zarezerwowana tylko dla krajów na południu Europy?
Foto: Pablo Zamora / AD
6 komentarzy
Mam podobne odczucia jak reszta komentujących. Wnętrze jest bardzo ciekawe, ale chyba trudno byłoby mi być cały czas skąpaną w różu 😉 Dużą ulgą dla oczu było nawet spojrzenie na kolejne zdjęcia i pokoje utrzymane w zieleni i niebieskościach.
Na pewno można się do tej kolorystyki przyzwyczaić, chociaż nie wiem, czy jest to takie proste 😉 I zgadzam się, że niebieskie i zielone pomieszczenia się wyróżniają.
Jest przepiękne jako piękno, ale ja bym nie dała rady w nim za długo przebywać. Kocham otwarte przestrzenie, bo mam klaustrofobię. Ale ten jakby korytarzyk, to przejście w miętowym kolorze – przepiękne! 🙂
Mieszkanie niewątpliwie ciekawe ale… zdecydowanie nie moja bajka i nie chciałabym w takim mieszkać.
Z punktu widzenia projektanta jest to z pewnością bardzo ciekawe wnętrze. Myślę jednak, że mieszkać w nim na co dzień nie jest łatwo. W każdym razie ja bym nie potrafiła. Zbyt wiele bodźców, mocnego koloru, udziwnionych detali. Być może jako lokum designera sie sprawdza. Ciekawe, czy on ma rodzinę. Jak tam czułyby się dzieci? Bardzo fajny post:)
Ile różu 🙂 Przesadnie za dużo lecz ciekawie to wygląda. Zwłaszcza połączenie z nim tego dywanu i kaktusa 🙂