Ten weekend należał do wyjątkowo ciepłych i słonecznych. Po raz pierwszy więc w tym sezonie zaczęłam gorączkowo rozmyślać o wprowadzeniu kilku nowości do mojej garderoby. Wymarzone białe dżinsy już czekają na swój debiut, zapas koszulek w paski też jest wystarczający, a ulubione trampki miały już okazję zakosztować w cieplejszych dniach. Niby wszystko jest dopięte na ostatni guzik, szafa odświeżona, czeka na godzinę „0”. Podczas ostatniego buszowania po internecie okazało się, że są jednak takie marki, których nadmiar w mojej szafie, nie zasmuciłby mnie ani trochę. Ba, ich widok wzmocniłby poczucie, że do nowego sezonu jestem przygotowana jak należy. Ubrania, które za chwilę zobaczycie to rzeczy, w które możecie spokojnie zainwestować, bo nie dość, że sprawdzą się podczas obecnej wiosny, to traktowane z należytą uwagą, sprawdzą się również w przyszłym sezonie. Wiele z nich, już teraz, może przypisać sobie miano nieśmiertelnych klasyków. I co najważniejsze są to polskie marki, nie znajdziecie tych ubrań w żadnej sieciówce. Czytaj więcej…
Georgia O’Keeffe pojawiła się po raz pierwszy w mojej świadomości dość późno, bo dopiero podczas studiów. Kultura amerykańska nigdy nie interesowała mnie tak bardzo, jak ta europejska, dlatego – przykro mi to przyznać – nie zainteresowałam się również samą malarką. Jej nazwisko pojawiło się ponownie w zeszłym roku, podczas pokazu Ani Kuczyńskiej. Projektantka wymieniła ją jako jedną ze swoich inspiracji do stworzenia kolekcji. I tym razem nie dałam O’Keeffe szansy na zaprezentowanie się w pełniej okazałości. Kilka dni temu dała o sobie znać po raz kolejny i tym razem dość skutecznie. Zdjęcia jej hacjendy w miejscowości Abiquiu w stanie Nowy Meksyk wystarczyły, aby Święta Wielkanocne upłynęły mi pod znakiem twórczości i życia tej amerykańskiej malarki.
Te zdjęcia zupełnie nie oddają tego, jak piękna jest kolekcja ślubna Moons Varsovie. Trzeba ją zobaczyć na żywo, jak się układa na modelce (albo na sobie), jak płynie wraz z każdym ruchem ciała, jak miękkie i delikatne w dotyku są tkaniny, z których została wykonana. Eteryczna, ultra kobieca i bardzo romantyczna (czy tylko ja mam skojarzenia z Zosią z Pana Tadeusza?). To właściwie trzy elementy, które sprawiły, że zaczęłam przyglądać się kolekcji z zachwytem i radością, bo w końcu w Polsce można kupić suknię ślubną, która nie wygląda jak bazarowa beza.
„Na początku myślałam, żeby pisać o wnętrzach, ale kiedy opublikowałam jeden z moich pierwszych wpisów „modowych” – w ramach eksperymentu – i okazało się, że cieszy się dużą popularnością, tematyka bloga wybrała się sama”
Tak o początkach swojego sukcesu w blogosferze mówi Aimee Song, autorka bloga Song of style. Aimee nigdy nie była blogerką, którą śledziłam z zapartym tchem. Fakt, ma świetne wyczucie stylu, niewątpliwy urok, szafę godną pozazdroszczenia i… piękne włosy, ale podobnie jak The Glamourai jej styl był na tyle daleki od mojego, żeby nie odwiedzać jej strony dość często. Przypomniał mi o niej Instagram i kilka urokliwych zdjęć, które umieściła na swoim profilu. Amerykańskie blogi były dla mnie zawsze miłą odskocznią od monochromatycznych, zimnych i dość monotonnych blogów europejskich. Styl Skandynawski jest mi najbliższy, ale czasem – nawet najbardziej zatwardziały miłośnik czerni – spogląda z rozrzewnieniem na odrobinę koloru.