Moda

CFDA 2013

06/09/2013

 

Wstyd się przyznać, ale nie jestem osobą, która z radością śledzi gale (wszelkiego typu), raporty z czerwonych dywanów, rozdania nagród, premier i wydarzeń żywo relacjonowanych przez prasę kolorową. Naprawdę rzadko kiedy zatrzymuję się na wpisach dotyczących ubrań naszych rodzimych celebrytów, bo z reguły po prostu mi się nie podobają. Wyjątek robię dla rozdania Oskarów i Złotych Globów. W tym roku skusiły mnie również zdjęcia z gali CFDA – nazywanej Oskarami mody, przyznawanymi przez Konsulat Projektantów Mody Ameryki (Council of Fashion Designers of America). Zdjęcia skusiły, bo są inne. Przede wszystkim dotychczasowe nudne, pełne sylwetki zastąpiły zdjęcia detali, gości w ruchu, ujęcia z boku i z tyłu. W końcu można przyjrzeć się im z bliska i podziwiać, bo niektóre kreacje to – wybaczcie za oklepany slogan – prawdziwe dzieła sztuki. Pośród tafty i jedwabiu przebijają się frędzle i szyfony, cekiny i tkaniny z nadrukami, pióra i falbany, baskinki i marynarki w męskim stylu, w końcu (czasem zbyt) obcisłe paski, gołe plecy i brzuchy. Wreszcie buty – sandały, czółenka, te z odkrytymi palcami przypominające projekty Balenciagi i te na słupku. Tak wygląda prawdziwe święto mody, wszystkie chwyty i kolekcje są dozwolone. Szkoda tylko, że za rok niewielu będzie o nich pamiętać.
Foto: Ann Street Studio
Dobre bo polskie, Moda

Super US.

06/08/2013
Nie wiem jak duże ma dla Was znaczenie słów, ale ja przywiązuję do nich ogromną wagę. Nie chodzi mi tylko o te wypowiadane bezwiednie, codziennie, wielokrotnie, czy te czytane w gazetach, magazynach i książkach. Ot, mówimy co nam ślina na język przyniesie, a słowa unoszą się gdzieś zapomniane i nieistotne. Są jednak takie, które dają nam niesamowicie pozytywną energię, w chwilach zwątpienia pozwalają na trochę wytchnienia, w momencie totalnego braku kreatywności – otwierają umysł. Takim słowem dla mnie, mantrą, ale też nawykiem, którego nie potrafię się pozbyć (i nie chcę) jest wiecznie powtarzane przeze mnie „jest super”. Super jest to, że żyję i piszę te słowa, że mam siłę podnieść rękę i nacisnąć klawisze komputera. Mój komputer jest super i to co na nim czasem napiszę też jest super (nawet jeśli inni uważają inaczej). Super jest moja rodzina, przyjaciele i znajomi, moje dotychczasowe osiągnięcia, to, co przeżyłam do tej pory, gdzie byłam i kogo poznałam. Super jest bycie pozytywnym pesymistą (to taki ktoś kto wiecznie narzeka, że jest źle, ale ze swoich słów śmieje się najgłośniej ze wszystkich) i niezdecydowanym impulsywnym zakupoholikiem. Jest super móc zjeść rano śniadanie z kimś miłym, pójść do kina, pośmiać się. Znajdowanie fajnych rzeczy w sieci jest super i odkrywanie nowych polskich marek też jest super. Jest super, kiedy można się rozwijać i robić coś co nas pasjonuje. W końcu super jest to, że dąży się do bycia lepszym, codziennie.
Jest super jest uniwersalne, a jednocześnie jedyne w swoim rodzaju, bo zastępuje miliony innych słów. Dlatego, kiedy Monika Zygmunt i Agata Bieleń zaproponowały mi przygotowanie mojego ukochanego słowa, zamkniętego w stalowej formie jako US, od razu wiedziałam co będzie dla mnie najlepsze. Tak powstało jest super, które teraz możecie podziwiać na zdjęciach.
US – jak tłumaczą same projektantki – to litery zamknięte w stali, myśli ważne, motywujące lub dodające otuchy. I faktycznie tak jest. Za każdym razem kiedy mam go na nadgarstku czuję się lepiej. Us wydawać się może niepozorny, ale drzemie w nim wielka siła. Tak jak w słowach, prawda? 
A propos motywacji: na zdjęciach zobaczycie również jedną z moich ulubionych książek na ten temat w roli głównej – „5: Where will you be five years from today?”. Pisała o niej kiedyś Ula z bloga The Adamant Wanderer. Kupiłam ją dla mnie i dla mojego chłopaka. On nie zagląda do niej nigdy (w myśl zasady, aby otworzyć ją dopiero za 5 lat), ja przeglądam bardzo często. Razem z USkiem motywuje mnie najbardziej. 
I na sam koniec, chociaż chyba powinnam na początku, autorka zdjęć – Tola z bloga Remain Nameless. Zrobiła fotki najbardziej marudzącej osobie świata. Zakładam, że po takich przejściach zrobi już zdjęcie każdemu. Dzięki Tola!  
US – zamówicie na stronie shwrm.pl
Fanpage marki – USwords
Mam na sobie tunikę projektu Pola&Frank
Torebka – Emilio Pucci a w niej: 
Okulary – Ray Ban
Perfumy – Bvlgari Omnia
Książka – 5: Where will you be five years from today? do kupienia tutaj
Moda

GLOSSYBOX: Gillette Venus & Olay

06/07/2013

Nie wiem, czy jest to możliwe, ale zostałam chyba ostatnią osobą w sieci, która nie miała styczności z Glossy Box. Kiedy trafiła do mnie wersja limitowana stwierdziłam: ok, spróbuję, czemu by nie?! W złotym pudełku znalazłam maszynkę do golenia Gillette & Olay i żel do golenia Gillette Satin Care & Olay do skóry suchej. Zanim jednak co nieco o tych produktach, muszę przyznać się Wam do dwóch rzeczy. Rzecz 1: matka natura pozwala mi na rzadkie golenie się. Rzecz 2: mam bardzo, bardzo suchą skórę, która reaguje alergią na każdą możliwą chemię. Każdą. Jeśli nie wysypką, to na pewno zaczerwienieniem i nieprzyjemnym ściągnięciem. Najczęściej stosuję kosmetyki apteczne, bezzapachowe, ewentualnie wszystkie te przebadane milion razy przez dermatologów (chociaż i to nie jest wyznacznik powodzenia jeśli chodzi o moją osobę). Skoro już wiemy cóż ze mnie za dziwoląg, przejdźmy do konkretów.Maszynka do golenia Gilette Venus & Olay

Co obiecuje producent: „idealne połącznie, które sprawia, że poczujesz się bosko w swojej skórze. Łączy w sobie najlepszą technologię Gillette z ekspertyzą Olay w dziedzinie pielęgnacji skóry. System pięciu ostrzy Gillette zapewnia dokładne golenie, a paski nawilżające ze składnikami Olay pomagają skórze zachować nawilżenie, dzięki czemu pozostaje ona gładka, lśniąca, niczym skóra prawdziwej bogini.

Jak jest w rzeczywistości?
Paski nawilżające to tak naprawdę nic nowego, jednak muszę przyznać, że korzystanie z Gillette to prawdziwa przyjemność. Paski (w których zawarty żel uaktywnia się pod wpływem wody) faktycznie sprawiają, że golenie przebiega bezboleśnie i szybko, a efekt jest zadowalający. Do tego bardzo przyjemnie pachną. Osoba, która nie ma na co dzień styczności z kosmetykami, które mają jakikolwiek zapach będzie naprawdę zadowolona. Jeśli jesteście miłośniczkami karmelu i brzoskwini z delikatną nutą ambry i piżma – ta maszynka jest dla Was. Cena: 56,99zł. Dla osób, które golą się rzadko wybór takiej maszynki nie powinien stanowić problemu. Te z Was, które korzystają z nich często za pewne nie będą już tak zadowolone, bo koszt – na moje oko – jest dość wysoki.

Żel do golenia Gillette Satin Care & Olay

Co obiecuje producent: „nawilżający skład żelu, wzbogacony o masło shea, został stworzony specjalnie z myślą o delikatnej i suchej skórze. Unikalna formuła zapobiega utracie wilgoci oraz powoduje, że skóra po goleniu pozostaje miękka i jedwabiście gładka przez długi czas”.

Jak jest w rzeczywistości?
Żel nie uczula. I to stwierdzenie powinno być najlepszą recenzją z mojej strony. Skóra nie jest podrażniona, nie piecze (jak to było w przypadku pierwszego żelu tej marki, który używałam naprawdę bardzo dawno temu). Po goleniu nie czułam ściągnięcia, a skóra była po prostu gładka. Po raz kolejny muszę przyznać, że zapach mnie zauroczył. Jest naprawdę przyjemny. Cena: standardowa, 19,90zł.
Podsumowując: cały zestaw oceniam na 5.

A jakie są wasze doświadczenia z Glossy Box? Korzystacie? Korzystałyście?

Moda

Cult Gaia

06/06/2013

Tak jak pisałam wielokrotnie, Pinterest stał się dla mnie chlebem powszednim. Mój dzień nie zaczyna się od Facebooka (i wcale mnie to nie smuci), nie zaczyna się od maila (chociaż być może powinien), ale od Pinteresta właśnie. To miejsce w sieci jest o tyle wyjątkowe, że nie ma dnia, żebym nie znalazła tam czegoś inspirującego. Nie chodzi nawet o ubrania, raczej o fotografię, urządzanie wnętrz, projektowanie stron internetowych (uwielbiam!), blogi warte przeczytania i śledzenia, porady dotyczące korzystania z narzędzi internetowych, photoshopa. Jednymi słowy wszystko. Do takich ostatnich odkryć należy z pewnością CULT GAIA – amerykańska marka sprzedająca niesamowite nakrycia głowy, kwieciste wianki, turbany, chusty, bambusowe torebki. Przypominają mi jeden z najładniejszych polskich projektów – Eliwer, asortyment Gai jest jednak nieco bardziej rozbudowany i zdecydowanie droższy. Warto jednak przyjrzeć się zdjęciom z ostatniej sesji marki. Młode dziewczyny w stylu pin – up girls, wakacyjny luz, słońce i najważniejsi bohaterowie – turbany i chusty – kwieciste, w abstrakcyjne wzory, welurowe i bawełniane. W końcu ukwiecone wianki zdobiące głowy i kapelusze modelek. W takich chwilach jak ta, kiedy za oknem widzę tylko szary, mglisty warszawski krajobraz, pozostawiają nadzieję, że może jeszcze wróci lato. Przynajmniej mam taką nadzieję. 
Strona marki: Cult Gaia

Foto: Club Gaia