180 cm wzrostu, blond włosy, orzechowe oczy, uwodzicielskie spojrzenie niczym Brigitte Bardot w „I Bóg stworzył kobietę„, nogi do nieba i to coś czego nie ma żadna inna modelka: urodę – dosłownie – nie z tej ziemi. Porównywana do elfa, dzięki swojej niesamowitej anatomii twarzy, początkowo zupełnie nie myślała o modelingu. W karierze pomogła jej mama wysyłając do warszawskiej agencji Model Plus kilka zdjęć swojej urokliwej latorośli. Magda wygrała i zadebiutowała w jednym z numerów… Machiny (!). Jej międzynarodowa kariera zaczęła się ok. 2006 roku, początkowo pracowała tylko w Paryżu, potem przeniosła się na stałe do Nowego Jorku. Użyczyła swojej nieziemskiej urody największym markom, pracowała dla Chanel, Diora, Givenchy, Valentino. Jej twarz zdobiła okładki włoskiej i francuskiej edycji Vogue’a, jest ulubienicą ekscentrycznego fotografa Terry’ego Richardson’a, w 2010 została Aniołkiem Victoria’s Secret, a w 2011 Karl Lagerfeld sfotografował ją dla kalendarza Pirelli. W Polsce mogliśmy podziwiać ją na bilbordach letniej kampanii marki Reserved. Jej CV jest tak imponujące, a mimo wszystko nie każdy w Polsce wie o kim mowa. Nie jest z pewnością tak popularna wśród czytelników prasy kolorowej jak Anja Rubik, nie gra w serialach, ani filmach jak Małgosia Bela, nie udziela wywiadów Kubie Wojewódzkiemu niczym Ania Jagodzińska. Magda wydaje się jakby poza modowym światkiem, wycofana, skromna, spokojna. Jej wizerunek tylko potwierdza tę tezę. Nie znajdziecie tu nic szalonego, nie ma w jej stylu niczego z opętańczej chęci wybicia się wśród rzeszy podobnie wyglądających modelek. A jednak – nie wygląda jak inne. Jej kolorem jest głęboka czerń, rzadko przełamana krwistą czerwienią ust czy płaszcza. Proste dodatki, proste kroje, spokojna i pozornie nudna stylizacja jest tak naprawdę tłem dla tego co najważniejsze: urody tej niesamowitej gdańszczanki. Jest w niej coś elektryzującego, mrocznego i bardzo prawdziwego. Z przyjemnością…nie mogę oderwać od niej wzroku:)
Moim marzeniem od bardzo dawna było stworzenie sobie idealnego miejsca do pracy. To, które mam w domu, mimo dużego potencjału jest regularnie przejmowane przez moich rodziców. Ogromne biurko zakupione dawno temu w Ikei sprawdzało się do czasu, kiedy jeszcze regularnie mieszkałam w domu rodzinnym, wraz z rozpoczęciem studiów pokryło się kurzem i odeszło w zapomnienie. Bloga piszę na kolanach leżąc na kanapie, na maile odpowiadam w kuchni, do egzaminów uczę się w bibliotece. Miejsca tylko mojego ewidentnie brak. Dlatego myślę, że kiedy w końcu uda mi się zamieszkać na swoim pierwszym miejscem, które zaaranżuje będzie właśnie kącik do pracy. Nie musi być duży, ale wymagam, żeby był w 100% mój, przytulny, z dużą tablicą korkową, która codziennie rano inspirowałaby mnie i zachęcała do pracy. A jak wygląda Wasze biurko? Lubicie minimalistyczny porządek, czy artystyczny nieład z mnóstwem kartek?
Poniższe propozycje pochodzą z galerii magazynu RUE. Możecie tam znaleźć również inspiracje dla salonu czy kuchni. Niektóre zdjęcia są niesamowite. Polecam!
Foto: RueMag
Wszystkie fanki Rumi muszę zasmucić, ten post nie będzie o Waszej ulubionej blogerce, ale o brytyjskiej marce odzieżowej, która właśnie pochwaliła się najnowszym, jesiennym lookbookiem. Jest to prawdziwy modowy tost z dużą ilością najsmaczniejszych dodatków: surowych, wełnianych płaszczy, grubych swetrów, dzianinowych spódnic i jeszcze – jakby na wspomnienie minionego lata – lekkich sukienek założonych na ciepłe swetry lub zestawionych z długimi rękawiczkami. Oprócz typowych jesiennych barw (brązu, zgniłej zieleni, szarości i grafitu) znajdą tu coś dla siebie fani rdzawej i mahoniowej czerwieni, szafranu i kakaa. Patrząc na poniższe zdjęcia czuję się „bardziej niż” zachęcona i przygotowania do zmiany garderoby na cieplejszą. Dla tych, którzy nie czują się jeszcze na siłach, żeby pożegnać lato – marka przygotowała katalog wczesno – jesienny (zdominowany głównie przez kolor niebieski), który możecie obejrzeć na facebook’owym profilu Toast.
Cały poniższy lookbook znajdziecie pod tym adresem, a oficjalną stronę marki tutaj.
Moda na biżuteryjne sploty trwa w najlepsze. Od niedawna w Polsce projekty Fancy Me, Poli Zag czy Robót Ręcznych sprzedają się niczym świeże bułeczki a zakładam, że to dopiero poczatek prawdziwego boom’u na tego typu dodatki. Za oceanem już od kilku lat właśnie taka biżuteria nie wychodzi z mody. Czasem wydaje mi się, że zapoczątkowała ją Consuelo Castiglioni, projektantka Marni, znana ze swoich nietuzinkowych naszyjników, chociaż wiem, że korzeni powinniśmy doszukiwać się w biżuterii z odległej przeszłości. Projekty Orly Genger i Jaclyn Mayer udowadniają, że plecione błyskotki to nie tylko ładny i oryginalny dodatek, ale kwintesencja całego stroju, coś bez czego jest on niekompletny i monotonny. Na całą kolekcję, stworzoną przez amerykańskie projektantki, składają się krótkie naszyjniki przypominające antyczne egipskie kolie, dłuższe i bardzo długie sznury wykonane z rożnego rodzaju linek (takich samych, których używają fani wspinaczki wysokogórskiej) i – pozornie tylko – ciężkich bransoletek. Każdy z egzemplarzy jest elegancki, utrzymany w „pasujących-do-wszystkiego” kolorach, ale zawsze dość wyszukany i nieszablonowy. Nic banalnego, sztuka w najczystszym wydaniu. Chciałabym mieć chociaż jeden w swojej kolekcji.
Orly Genger by Jaclyn Mayer A/W 2011
Foto: Will Steacy via JacklynMayer
Ceny biżuterii wahają się od 100 (bransoletki) do 500$(naszyjniki)