W odróżnieniu od ogólnie narastającego trendu na ‘minimalizm”, moje życie toczy się zupełnie innym torem. Dawkuję sobie mało minimalistyczne przyjemności w ilości wystarczającej i racjonalnej. Te, które są mi zupełnie niepotrzebne, z łatwością odrzucam. Do wyboru innych, w szczególności tych „zakupowych”, które mają służyć mi trochę dłużej niż kilka chwil, przygotowuję się skrupulatnie. Czytam recenzje na blogach (nauczona doświadczeniem, że na forach à la Wizaż działa sekta sterowana przez agencje PR), zasięgam języka wśród znajomych, porównuję i sprawdzam. Tak dzieje się głównie w przypadku kosmetyków. Jako, że moja cera jest dość problematyczna (o czym kiedyś Wam opowiem), zazwyczaj i tak muszę wszystko sprawdzić organoleptycznie. Dlatego nie jestem blogerką kosmetyczną, bo testowanie przychodzi mi z ogromną trudnością. O ile testy kremów jeszcze zniosę, o tyle kosmetyki kolorowe dość szybko mnie nudzą i po prostu rzadko po nie sięgam (nad czym ubolewam, bo niektóre potrafią zdziałać cuda). Gdyby moja cera pozawalała mi na korzystanie tylko z mydła i wody, moja pielęgnacja i upiększanie się zapewne na tym by się skończyły. Niestety, nie ma tak dobrze. Świat zewnętrzny wymaga wyglądania „jak człowiek”, epoka „au naturel” bezpowrotnie przeminęła. A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że ja bardzo lubię… oglądać tutoriale makijażowe. Kto wie, może nie jest jeszcze ze mną tak źle?
Według większości stron poświęconych wnętrzom, na styl skandynawski składają się najczęściej 4 elementy: biel, czerń, szarości i jasne drewno. Mieszkania w tym stylu widziałam już nie tylko w Szwecji, ale także w Polsce i Czechach, w Hiszpanii, Miami, czy Rio. Cały świat pokochał kliniczną biel i nadał jej swojego własnego kolorytu. Właśnie, słowo „koloryt” może wydać się dość niefortunne, jednak coraz częściej, głównie na stronach tamtejszych agencji nieruchomości, widać jak bardzo Skandynawowie starają się przełamać klasyczną i prostą biel elementami w innych kolorach. Z jednej strony zachowują minimalistyczny charakter najbliższego otoczenia, lekceważą dodatki, pozostawiają co najwyżej kilka mocnych akcentów – świetne lampy o wyjątkowych kształtach, szklane wazony, pojedyncze rzeźby, wyjątkowy dywan. Są też tacy, którzy biel traktują jako element wyjściowy, bazę dla zaskakujących, często niejednoznacznych rozwiązań. Tym niecodziennym ujęciem stylu skandynawskiego jest z pewnością mieszkanie, które chcę Wam dziś pokazać, 40 m2 w Göteborgu. Czytaj więcej…
Już dawno zastanawiałam się nad napisaniem tego postu, chociaż ma on niewiele wspólnego z typową tematyką tego bloga. Dziś nie będzie o modzie, ale o podróżach, kilku miejscach na moje wakacje marzeń. W końcu mówi się, że ten kto podróżuje, żyje dwa razy i ta idea jak najbardziej mi się podoba.
Z przykrością muszę to przyznać, ale od kilku lat nie byłam na prawdziwych wakacjach. Pierwszy powód – mieszkałam we Włoszech. Tam każdy dzień można było traktować jak wakacyjny wyjazd, w szczególności jeśli był to upalny weekend. Po drugie – zobowiązania zawodowe. Te zazwyczaj brutalnie wpływały (i wpływają) na moją rzeczywistość. W taki sposób dwa lata temu słowo “wakacje” odeszło do lamusa. Czasami udało mi się wyjechać na dłuższy weekend gdzieś nad polskie jeziora czy w polskie góry, ale zawsze brakowało mi tego dreszczyku emocji, które towarzyszą wszystkim podróżnikom wyjeżdżającym, aby odkrywać nowe, dalekie i nieznane im wcześniej miejsca. Czytam na blogach podróżniczych, o tym jak oszczędzać na wakacje życia, jak znaleźć na nie czas i jak się przygotować. Na razie pozostało mi śledzenie upatrzonej podróży palcem na mapie i “pinowanie” obrazków z wymarzonych miejsc na Pintereście. Ostatnio wpadłam na pomysł, że jeśli napiszę o moich planach na blogu, to w końcu będą musiały się spełnić. Będzie mi łatwiej dążyć do celu, nawet jeśli miałabym czekać na ich realizację kolejny rok. Dziś 7 miejsc, które chciałabym zobaczyć w najbliższym czasie.
Jeżeli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko? – zapytał kiedyś Albert Einstein. Dziś naukowcy potwierdzają, że sterta dokumentów na miejscu pracy wcale nie świadczy o byciu bałaganiarzem, ale kimś nad wyraz kreatywnym. Są jednak osoby, którym karteczki, papierki, kubki po kawie na wynos i setki długipisów nie pomagają w koncentracji. Ba, stanowią dodatkowy problem w poszukiwaniu skupienia.
U mnie sprawa wygląda bardzo prosto: czy jest bałagan czy go nie ma, moje skupienie wygląda tak samo, a jego największym wrogiem jest otwarte okienko Facebooka lub pulpit, na którym nic nie mogę znaleźć. Jeśli można by wykonać część pracy z użyciem tradycyjnych narzędzi (takich jak np. długopis i ołówek), byłabym o wiele szczęśliwszym pracownikiem. Niestety nie wszędzie jest to możliwe. W szczególności tam, gdzie Facebook jest Twoim narzędziem pracy.